Jezioro między tradycją a współczesnością

Warto było wytrzymać przeciskanie się z ciężką walizką przez zatłoczone korytarze pociągu i wysiadywanie w przegrzanym przedziale, brodzić w rozmoczonym błocie pośniegowym na poznańskich ulicach, żeby zobaczyć Jezioro łabędzie przygotowane w Teatrze Wielkim w Poznaniu przez Kennetha Greve’a. Przyznam, że miałam olbrzymie obawy, jak wypadnie ta premiera na niewielkiej scenie Gmachu pod Pegazem – poprzednia inscenizacja nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia, również z powodu braku rozmachu, nieodzownego w wielkim balecie klasycznym. Zastanawiałam się, jak trudnej choreografii podoła poznański zespół – wprawdzie wciąż podnoszący swoją formę i odnoszący sukcesy na kolejnych premierach, ale jednak zmagający się też z licznymi problemami. No i sama „legenda Jeziora łabędziego” – baletu najsławniejszego, najpopularniejszego, najbardziej znanego. Zawodowcy mawiają, że na świecie jest zaledwie kilka zespołów, które tak na prawdę mogą to tańczyć bez kompleksów, dodają też zaraz: czy to znaczy, że mamy tego nie wystawiać, nie próbować, nie mierzyć się z tym wyzwaniem? Czy wreszcie można skazywać większość widzów na nieobecność Jeziora na dostępnych im scenach? Z tych założeń wyszedł Jacek Przybyłowicz, zastępca dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu do spraw baletu zapraszając do współpracy Kenneta Greve’a, tancerza, choreografa, dyrektora Fińskiego Baletu Narodowego. W Poznaniu zrealizował on swoją wersje baletu Czajkowskiego, będącą już w repertuarze teatrów w Helsinkach i Pradze.

Napisałam: „swoją wersję”, bo choreografia Greve’a jest poniekąd jego własną reinterpretacją Jeziora (także w warstwie fabularnej, co w samo w sobie nie jest nowością, ale czasami bywało robione mało subtelnie). Tu niby mamy do czynienia z „tradycyjnym” Jeziorem, choreograf dodał tylko prolog, w którym dowiadujemy się, że książę Zygfryd już jako mały chłopiec stracił ojca, pocieszeniem była mu przyjaźń Benna, równolatka, z którym się wychowywał, a jednym ze wspomnień z dzieciństwa jest baśń o księżniczce zaklej w łabędzia, którą czytała chłopcom niania. Zaraz potem przenosimy się do pałacowych ogrodów, gdzie książę świętuje swoje 18 urodziny. Utrzymany w pogodnym, sielskim kolorycie akt jest bardzo tradycyjny: walc dziewcząt i chłopców z udziałem dzieci, pas de trois w wykonaniu Benna i dwóch jego przyjaciółek, taniec z kubkami. Podążając za swoimi mistrzami (Erik Bruhn, Michaił Barysznikow, Rudolf Nurejew) choreograf umieścił w I akcie melancholijną wariację Zygfryda przeczuwającego zmianę w swoim życiu, budzącą się tęsknotę za miłością. Urealnił też postać Rotbarta, każąc mu się stać ministrem von Rotbartem, bliskim doradcą Królowej. To on wręcza księciu kuszę i on potem kieruje krokami księcia nad jeziorem.

Kenneth Greve zapowiadał, że postać Odetty to w jego balecie dziewczyna z pogranicza jawy i snu lub marzenia. Rzeczywiście: nad jeziorem Zygfryd widzi najpierw łabędzia, potem wepchnięty do wody przez Rotbarta wynurza się w objęciach półnagiej dziewczyny (przepiękna projekcja), którą czarownik znów zamienia w łabędzia. Dopiero wtedy następuje klasyczne „wejście Odetty” i cały biały akt. Choreografia jest tu do pewnego stopnia tradycyjna, do pewnego – tylko inspirowana dziełem Iwanowa. Adagio Odetty i Zygfryda, taniec małych łabędziątek, wariacja Odetty są w całości przeniesione z choreografii Iwanowa, natomiast wejście i walc łabędzi oraz finał aktu łączą tradycyjne elementy z inwencją choreografa. Przede wszystkim daje to efekt większej dynamizacji tańca – łabędzie niemal nie mają momentu spoczynku, żadnego długiego stania w pozie, linie corps de ballet częściej się przecinają, ułożone są po diagonali lub kole, mniej jest linii równoległych. Łabędzie mają mocniej zdynamizowaną pracę rąk, często pojawia się element rąk uniesionych do trzeciej pozycji nad głową, ale skrzyżowanych w nadgarstkach i charakterystyczny ruch jednej ręki wijącej się niczym wąż, najpierw wokół twarzy, a potem w górę do klasycznej pozy łabędzia. Również tu dodana została wariacja dla Zygfryda (do muzyki tradycyjnie towarzyszącej tańcowi czterech dużych łabędzi), bardzo skomplikowana. Warto zresztą zaznaczyć, że w tańcu męskim choreograf czerpie z bogactwa baletowej tradycji i sięga do elementów (skoków i póz) niespotykanych często na współczesnych scenach. To elementy czasem zapomniane, bogate w ornamenty, ale jednocześnie uderzające szlachetnością upozowania ciała. Tancerze wykonujący te wariacje natychmiast przywodzili mi na myśl stare nagrania baletowe: młody Nurejew i jego styl choreograficzny, szkoła Bournonville’a itd. Zachwycające!

Wracając do tej interpretacji fabuły Jeziora: w finale białego aktu pojawia się Benno, zazdrosny o Zygfryda, który nie pamięta już o przyjacielu zafascynowany łabędziem. Wykorzystuje to Rotbart, który zamienia Benna w … czarnego łabędzia. Na bal przybywają trzy księżniczki ze swoimi świtami: hiszpańska, węgierska i rosyjska. Ich tańce to połączenie tańców charakterystycznych z popisowymi wariacjami, dzięki czemu widz dostaje na raz wszystko, co lubi: solistkę na pointach (hiszpańską i rosyjską) i w tle taniec narodowy. Hiszpanka prezentuje skoki, piruety i charakterystyczne pozy, Węgierka tańczy z partnerem, ale raz po raz odpycha go i stara się zwrócić uwagę księcia, Rosjanka jest dosłownie noszona na rękach przez czterech tancerzy w tradycyjnych strojach, jej taniec przywodzi na myśl królową miedzianej góry z XX-wiecznego baletu Legenda o kamiennym kwiecie – dumną, władczą i uwodzicielską. Popularna mazurka służy natomiast za tło sceny pantomimicznej między Zygfrydem, Odylią i Rotbartem, już po wielkim pas de deux (gdzie w adagio czarnemu łabędziowi towarzyszy i czasem partneruje również Rotbart). Gdy Zygfryd składa przysięgę Odylii, ta zamienia się w Benna, a von Rotbart tryumfuje. Książę podążą nad jezioro, a za nim zrozpaczony Benno. W ostatnim akcie ma on do odegrania kluczową rolę: w czasie walki między księciem a Rotbatem początkowo wydaje się, że książę wygra (również dzięki pomocy Odetty i łabędzi), ale minister-czarownik ostatecznie powala księcia. Benno strzela do Rotbarta z kuszy i to przesądza o zdjęciu złego czaru. Wprawdzie umierający czarownik zdąża jeszcze wepchnąć Odettę w wody jeziora. Za nią rzuca się ocucony książę i razem powracają na powierzchnię – ocalały Zygfryd i odczarowana dziewczyna, już nie łabędź.

Można powiedzieć, że mimo całej swojej klasyczności jest to wersja dostosowana do potrzeb i nawyków współczesnego widza. Spektakl grany jest z jedną przerwą, a części (po dwa akty) nie trwają więcej niż niewiele ponad godzinę. Mimo to niczego nie brak: spektakl jest nieprawdopodobnie nasycony tańcem i to czasami ekstremalnie popisowym, przy jednoczesnej czytelności i dynamiczności akcji. Owszem, w kilku momentach może nie do końca byłam przekonana do skrótów i zlepków muzycznych, towarzyszących niektórym scenom (głównie w III akcie), ale nie rzutowało to specjalnie na bardzo dobry odbiór całości. Pomieszczeniu tej skomplikowanej choreografii na scenie opery poznańskiej sprzyjały oszczędne, ale wysmakowane dekoracje autorstwa Anny Kontek, polskiej scenografki od 20 lat związanej z Fińską Operą Narodową. Delikatnie nawiązujące do stylistyki art deco dekoracje (podobnie jak kostiumy) nie odsyłały jednak do żadnej konkretnej epoki historycznej. Piękne były zwłaszcza „żelazne skrzydła” uformowane z metalowych prętów, unoszące się w III akcie nad sceną. Może najmniej podobały mi się banalne kostiumy wiejskie w I akcie i skromne sukienki solistek w pas de trois. Nie wiem też czemu pojawiające się na chwilę w tej scenie trzy obce księżniczki zostały po „cepeliowsku” ustrojone w jakieś woale i wielgachne wianki sztucznych kwiatów, skoro potem prezentował się tak elegancko w swoich właściwych kostiumach. Bardzo mi się podobał Rotbart – ubrany po prostu w czarny krótki niby-frak w XIX-wiecznym stylu i czarny obszerny płaszcz, ładne były też stroje narodowe i stroje dworu Królowej – eleganckie, delikatnie stylizowane na historyczne: prawie jak z eleganckiego pokazu mody.

Wypada przejść wreszcie do omówienia wykonania. Miałam przyjemność obejrzeć dwa spektakle: dwie premiery dwóch różnych obsad. Przede wszystkim muszę podkreślić znakomite przygotowanie corps de ballet. Tańce łabędzi już na premierze wypadły bardzo pięknie, na drugim spektaklu wprost rewelacyjnie. Dopiero po premierze dowiedziałam się, że balet miał przed tym wieczorem zaledwie… 3 próby na scenie z orkiestrą. Po tej informacji nie mogłam wyjść z podziwu, że w piątek (17 lutego) tylko raz w ostatnim akcie łabędzie nie dość równo rozpoczęły swój taniec. Drugiego dnia było już niemal doskonale, a domyślam się, że z każdym zatańczonym spektaklem układ będzie jeszcze zyskiwał na precyzji, zwłaszcza, że każde wejście łabędzi odbywa się nie z kulisy, ale z zascenia, po specjalnej platformie ze schodkami i jeszcze często zza zasłony z teatralnego dymu, więc opanowanie tego nie jest rzeczą łatwą. W pierwszej, piątkowej obsadzie podziwiałam przede wszystkim Karolinę Wiśniewską jako Odettę/Odylię. Bardzo dobre technicznie wykonanie, artystka z powodzeniem udźwignęła te forsowną partię, nieco bardziej podobała mi się jako Odylia (z racji wrodzonego temperamentu scenicznego), jako Odetta promieniowała elegancją i szlachetnym chłodem (może brakowało nieco romantyzmu i melancholii). Partnerował jej Dominik Muśko jako Zygfryd. Bardzo lubię tego tancerza za jego sceniczną osobowość, ale widywałam go już w dużo lepszej kondycji. Domyślam się, że na tym konkretnym wykonaniu zaważyła premierowa trema, ale żałuję, że artysta nie popisał się lepszym wykończeniem wielu tanecznych ewolucji. Mimo to Muśko stworzył bardzo przekonującą postać, nie „papierowego” baletowego księcia, ale człowieka z rozterkami, prawdziwie przeżywającego zmienne uczucia i walczącego z przeciwnościami losu. No i prześlicznie prowadził ręce. Również mój drugi poznański ulubieniec Wiktor Davydiuk nie był chyba tego dnia w szczytowej formie, albo raczej też początkowo „spalił się”. W popisowym pas de trois wypadł dobrze tylko połowicznie: bez problemu radził sobie z większością skoków, natomiast piruety wypadały blado albo wręcz były nieudane. Po przerwie – w IV akcie, gdzie Benno pojawia się jeszcze dwa razy artysta jakby ożył i tańczył znakomicie, domyślam się więc, że gdy premierowe zdenerwowanie trochę opadło, tancerz stał się bardziej swobodny i pewny siebie. Ładnie wypadły w pas de trois Maria Kielan* (zmienione względem błędnej wkładki obsadowej) i Lidia Zwolińska, zwłaszcza ta pierwsza czarowała lekkością i wdziękiem. Taras Szzczerban jako Rotbart miał duże problemy techniczne w swoich solowych wariacjach, ale dobrze partnerował Odetcie/Odylii (dużo podnoszeń, czasem bardzo skomplikowanych) i był bardzo przekonujący aktorsko, do czego predestynuje go wzrost i postawa. Szkoda, że Teatr Wielki w Poznaniu chyba nie dość ceni swoich artystów, bo we wkładce programowej próżno szukać nazwisk tancerek wykonujących wariacje trzech księżniczek i postaci dziewczyny (odczarowanej Odetty), która tańczy w technice modern.

W drugim spektaklu cały zespół był już dużo swobodniejszy, również soliści, choć dla nich była to ich premiera, prezentowali równiejszy poziom. Agnieszka Wolna dla odmiany była bardziej przekonującą Odettą niż Odylią, zawsze zresztą wolałam ją w lirycznych partiach. Mimo to w III akcie także mogła się podobać, publiczność szczególnie oklaskiwała słynne 32 fouette. Najwięcej zastrzeżeń miałabym do wariacji Odylii – zabrakło wyrazistości i spokojniejszego tempa (nie pomagała orkiestra). To jednak drobiazgi, bo wspaniale było oglądać tę artystkę w tak dobrej formie i na tak wysokim poziomie koncentracji. Świetnym Zygfrydem był Dmytro Tenytsky – liryczny, elegancji, w większości swobodny scenicznie i uważny partner. Zdarzyły mu się ze dwa, trzy potknięcia, głównie brak równowagi przy trudniejszych skokach, ale biorąc pod uwagę trudność i obszerność tej partii – należą mu się wielkie oklaski. Nie mniej udaną pod każdym względem kreację stworzył Arkadiusz Gumny jako dynamiczny i złowieszczy Rotbart. Popisał się zarówno w partnerowaniach i podnoszeniach z Odettą, jak i w krótkiej wariacji w IV akcie z pięknym piruetem. Chłopięcym Bennem był Gento Yoshimoto. I on (podobnie jak wieczór wcześniej Wiktor Davydiuk) miał słabsze momenty w końcówce pas de trois, ale generalnie zaprezentował się bardzo wdzięcznie, szczególnie dzięki lekkości skoku. Obok niego wyróżniła się Iga Krata (I solistka w pas de trois).

Na koniec zostawiłam sobie kilka mniej pozytywnych refleksji. Przede wszystkim Czajkowski… Czajkowski na premierze musiał bardzo cierpieć, słysząc to, co dobiegało z kanału orkiestrowego. Rzecz nie w tym, że harfistce pękła struna w harfie tuż przed jej solowym wstępem do białego pas de deux, bo to przypadek losowy, niezwykły i okropny na instrumentalistki. Niestety duża część instrumentów albo całych ich grup chwilami pobrzmiewała jakby im coś im pękło albo się urwało. Do tego kilka pomylonych wejść, kilka straszliwych kiksów, ogólna nerwowość – wszystko to nie miało wiele wspólnego z cudowną harmonią geniuszu Piotra Czajkowskiego. Drugiego wieczora – przyznaję – było nieco lepiej, choć podczas zbiorowego kiksu w fanfarze cała loża, gdzie siedziałam parsknęła śmiechem. Myślę jednak, że artystom na scenie nie było do śmiechu, trudno tańczyć z towarzyszeniem takiego grania, a dodatkowo w tak zróżnicowanych tempach. Mieczysław Nowakowski, dyrygent wielce zasłużony dla poznańskiej sceny, chwilami wymagał, aby tancerze zastygli w bezruchu, albo najlepiej zawiśli w powietrzu, potrafił też raptownie zmienić tempo w połowie wariacji, albo w 1/3 tańca małych łabędzi. Jeśli ja się męczyłam słuchając tego – nie zazdroszczę tancerkom.

O Katarzyna Gardzina-Kubała

Katarzyna K. Gardzina-Kubała  - Z wykształcenia rusycystka, absolwentka Wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich na Uniwersytecie Warszawskim (2000) i podyplomowych studiów dziennikarskich na tej samej uczelni (2002), a także Studiów Teorii Tańca na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2005 - absolutorium). Z zamiłowania dziennikarka i krytyk muzyczny oraz baletowy. Pracę rozpoczęła w dziale kultury „Trybuny”, przez wiele lat z przerwami była krytykiem muzycznym „Życia Warszawy”. Współpracowała z większością fachowych polskich czasopism muzycznych, czasopismami teatrów operowych w Warszawie i Poznaniu. Publikuje w programach teatralnych do spektakli baletowych oraz w prasie lokalnej, była gościem programów TVP Kultura, n-Premium i TV Puls, Radia Dla Ciebie i Drugiego Programu Polskiego Radia.

Od wielu lat jest członkiem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur” oraz administratorem baletowego forum dyskusyjnego balet.pl. Na łamach kwartalnika klubowego „Trubadur” opublikowała ponad 3 tysiące tekstów i wywiadów z artystami opery i baletu. W 2008 roku wraz z gronem krytyków tańca podjęła próbę reaktywacji kwartalnika „Taniec”. Autorka ponad stu książeczek-komentarzy do serii oper, baletów i operetek wydanych w zbiorzeLa Scala. W2010 roku opracowała cykl 25 krótkich felietonów z zakresu historii i teorii tańca w ramach kolekcji „Taniec i balet”, wydanej przez wydawnictwo AGORA i „Gazetę Wyborczą”. OD tego samego roku była stałym współpracownikiem magazynu tanecznego „Place for Dance”.

W roku szkolnym 2007/2008 prowadziła cykl zajęć fakultatywnych wg autorskiego programu „Wiedza o operze i balecie” w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Słowackiego w Warszawie, jako edukator operowo-baletowy odwiedziła liczne szkoły podstawowe i gimnazjalne z wykładami o sztuce baletowej. Od kilku lat prowadzi wykłady w LO Słowackiego w Warszawie 'Teatr muzyczny i świat mediów". W roku 2010 wspólnie ze Sławomirem Woźniakiem zrealizowała warsztaty poświęcone baletowi w warszawskim OCH-Teatrze.

W latach 2008-2010 pracowała na stanowisku sekretarza literackiego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Zajmowała się redakcją programów do spektakli operowych i baletowych oraz koncertów, redakcją afiszy i publikacji informacyjnych teatru, pisaniem autorskich tekstów do programów oraz redakcją merytoryczną strony internetowej teatru.

Od 2010 jest stałym współpracownikiem Instytutu Muzyki i Tańca. W ramach współpracy przygotowuje noty biograficzne i materiały informacyjne o polskiej scenie baletowej dla portalu taniecPOLSKA [pl], teksty problemowe oraz realizuje wykłady dla dzieci i młodzieży, popularyzujące sztukę tańca – program „Myśl w ruchu” Instytutu Muzyki i Tańca. W latach 2013-14 była członkiem komisji jurorskiej opiniującej spektakle na Polską Platformę Tańca 2014 w Lublinie.

Jest także współautorką serii książek dla dzieci „Bajki baletowe” (Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella) wydawanych przez Studio. Blok. Prowadziła autorski cykl spotkań z artystami opery i baletu O operze przy deserze w klubokawiarni Lokal użytkowy na warszawskiej Starówce oraz w ramach Fundacji "Terpsychora" spotkania z ludźmi tańca i warsztaty dla dzieci w warszawskiej Galerii Apteka Sztuki. Autorka bloga baletowego „Na czubkach palców”. Obecnie współpracuje z Cikanek film. Sp. z o.o. - dystrybutorem na Polskę transmisji i retransmisji operowych, baletowych, teatralnych i wydarzeń kulturalnych do kin.
Ten wpis został opublikowany w kategorii podróże, recenzje i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Jezioro między tradycją a współczesnością

  1. kot w butach pisze:

    Maria Kielan-Łopatin nie Marta Kielan.

  2. Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

    kocie w butach,

    wymieniając nazwiska artystów występujących w spektaklu trzymałam się załączonej do programu wkładki obsadowej. Pretensje radze zatem kierować do odpowiednich służb Teatru Wielkiego w Poznaniu, które tak umieściły nazwisko artystki na w/w druku.

  3. kot w butach pisze:

    Napisałam jedynie poprawnie nazwisko. Znam Marię osobiście bardzo dobrze jak i połowę zespołu TW w Poznaniu. Z tego co się orientuję nie pracuje tam inna osoba nosząca to nazwisko, więc na 99% chodzi o nią.
    Jeśli Teatr popełnił taki błąd to wstyd…
    Nie rozumiem tylko dlaczego radzi pani kierować pretensje. Ja nie kieruję pretensji… W jednym zdaniu nie ma nic pretensjonalnego.
    Ale każdy odczytuje oczywiście wszystko jak chce i dopatrzy się krytyki tam gdzie jej nie ma.

  4. Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

    Ok, w takim razie odczułam to właśnie jako dość obcesowe zwrócenie mi uwagi na niepoprawność nazwiska artystki, szkoda po prostu, że nie zostało to od razu okraszone takim wyjaśniającym komentarzem 🙂 Grunt, ze już wiemy jak nazywa się artystka i jak powinno sie ja na przyszłość wymieniać w obsadach. Dziękuję 🙂

Skomentuj kot w butach Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.