Don Kichot jest tylko Don Kichotem

Premiera Don Kichota zaprezentowana przez Polski Balet Narodowy uświadomiła mi wiele spraw dotyczących zarówno problemów tanecznych i około tanecznych. Dzieło Petipy i Minkusa, wystawione w Warszawie przez Alexeia Fadeyecheva to jedna z ikon baletu klasycznego – a jednocześnie balet „popularny”, bo w warstwie dramaturgicznej lekki, o zabarwieniu komicznym. Sam taniec w Don Kichocie przez lata, jakie minęły od jego premiery (najpierw moskiewskiej, a potem w nowej wersji – w Petersburgu) zmienił się w jeden z barwniejszych bukietów baletowego popisu. Choreografia, również dla postaci drugiego planu, obfituje w elementy popisowe i efektowne. Oprócz tańca na pointach z całą wirtuozerią skoków, piruetów i podnoszeni (na krawędzi cyrkowej ekwilibrystyki, co niektórzy piętnują, ale co tak kocha baletowa publiczność) mamy tańce z muletami wykonywane przez torreadorów i Espadę, z wachlarzami, tamburynami, czy wreszcie wariację tancerki ulicznej między nożami wbitymi w podłogę sceny. Dodajmy do tego niemal obowiązkowy w XIX-wiecznych wielkich baletach „biały akt” – Sen Don Kichota – z tłumem tancerek w klasycznych paczkach, amorkiem we wdzięcznych wariacjach, Dulcyneą i Królową Driad w znakomicie ułożonych przez Petipę popisowych tańcach najeżonych tym, czym tancerka może się popisać – tańcem na palcach, piruetami i szpagatowymi skokami po przekątnej sceny. Jednym słowem – święto tańca, z dużą dozą wirtuozerii, solidną porcją humoru i radości życia.

Trudno polemizować z opiniami wygłaszanymi oczywiście współcześnie (a nie w czasach powstania i pierwszych sukcesów Don Kichota), że to balet jednak konwencjonalny, że muzyka stricte baletowa czyli napisana „pod nogę” co do taktu i akcentu, że koloryt hiszpański mocno stylizowany, a fabuła bardzo luźno związana z Powieścią Cervantesa. No oczywiście! Wszystko to prawda, bo jest to balet XIX-wieczny, kiedy to na rosyjskich scenach królowała i podobała się taka, a nie inna konwencja, tak jak dziś w tańcu, czy balecie współczesnym króluje konwencja inna. Nawet widz nie znający się zupełnie na historii baletu musi po prostu spojrzeć na Don Kichota, jak na ożywiony, czasem odświeżony czy podmalowany, poddany rekonstrukcji, ale jednak zabytek epoki, kiedy to ów wielki balet klasyczny, który wydał najwspanialsze owoce w postaci dzieł Petipy i Iwanowa we współpracy z Piotrem Czajkowskim, tworzył się i dojrzewał. Na tle ówczesnych setek baletów wystawianych każdego roku na scenach Moskwy, Petersburga, ale także Paryża czy Sztokholmu, Don Kichot okazał się zadziwiająco żywotny i popularny – przetrwał na scenach świata, podczas gdy tamte tytuły, dziś wspominane tylko w biografiach baletmistrzów (nawet nie kompozytorów) zaginęły lub na fali dzisiejszych poszukiwań historycznych otrzymują po dziesięcioleciach zapomnienia drugie życie w mniej lub bardziej udanych rekonstrukcjach.

Tymczasem Don Kichot żył i cieszył się gdziekolwiek się pojawił olbrzymią popularnością. Do dziś warszawscy widzowie starszej daty z zachwytem wspominają wystawienie przygotowane przez Aleksieja Cziczinadze w 1964 roku i taniec Stanisława Szymańskiego bynajmniej nie w jakiejś eksponowanej roli, ale jako Młodego Cygana w II akcie spektaklu. Moje intensywne chodzenie „na balet” wiąże się z Don Kichotem z 1990 roku w choreografii Andrzeja Glegolskiego, który choć inscenizacyjnie nie za piękny, także miał wiele mocnych tanecznie momentów i znakomitych wykonawców. A przede wszystkim – chodziło się na niego po kilka razy, wciąż i wciąż chłonąc hiszpańskie rytmy i energię płynącą ze sceny. Jedną z pierwszych płyt z muzyką baletową, jaką nabyłam (po obowiązkowym zestawie Czajkowskiego), był Minkus i jego Don Kichot! Bo wystarczyło włączyć i już miało się namiastkę tej baletowej radości, gdy pod powiekami przesuwały się sceny ze spektaklu. No i wreszcie słynna na cały świat, prezentowana (na szczęście) do znudzenia także przez polską telewizję wersja Barysznikowa z American Ballet Theatre. To spektakl, którego video rejestracja natchnęła całe rzesze dzieci i młodych ludzi, w tym chłopców, do zainteresowania się baletem! To wydarzenie z pogranicza popkultury, które rozreklamowało nazwisko Barysznikowa, a samego Don Kichota spopularyzowało ogromnie nawet tam, gdzie nie było teatrów i zespołów baletowych. Moje pokolenie, ludzie trochę ode mnie starsi i niektórzy młodsi wychowali się na tym nagraniu jako na niedoścignionym wzorze, jakie emocje może wywoływać balet, jak doskonale może bawić i zachwycać.

No tak, ale to było w latach 90-tych… Dziś telewizja nie emituje baletów (no czasem TVP Kultura). Dla miłośników baletu są przecież zagraniczne kanały tematyczne oraz youtube. Od 1990 roku nie było Don Kichota w Warszawie, więc miało okazję w pełni dorosnąć jedno pokolenie, które tego baletu nie zna, a nawet o nim nie słyszało. Zresztą balety klasyczne w ogóle nie goszczą tak często na naszych scenach – i dlatego, że mamy do nadrobienia wielkie zaległości w prezentacji dzieł tanecznych XX wieku, neoklasycznych i współczesnych, ale także dlatego, że coraz mniej polskich zespołów ze względu na liczebność i wyszkolenie może sobie na to pozwolić. Tak, wyszkolenie! Niby prawie wszyscy tancerze występujący na polskich scenach baletowych ukończyli zawodowe szkoły baletowe, ale sceniczny taniec klasyczny, wirtuozowski, lekki i wspaniały stawia wysoko poprzeczkę. Nie wystarczy być nauczonym i umieć wszystkie pas.

I wreszcie rzecz kluczowa, która w całej pełni ukazała mi się przy okazji premiery Don Kichota – im mniej baletu klasycznego na naszych scenach, w naszych mediach, naszych głowach, tym ludzie bardziej wobec niego bezradni. Brakuje nagle języka, kontekstu, zrozumienia, czym taki spektakl jest, czym był i czym nie może ze swojej definicji być. Bezradność i jakiś dziwaczny wstyd wkradł się nawet na konferencję prasową w Operze Narodowej, gdzie dyrygent Alexei Baklan tłumaczył, że naprawdę partytura Minkusa jest tylko – ani mniej, ani więcej – dobrą muzyką do tańca, pełną wesołości i odpowiednich rytmów, które pozwalają jak najlepiej zaprezentować się tancerzom i takie też jest jego zadanie. Wszystkich jakby ogarnęło zażenowanie: o czym tu mówić, nad czym się zastanawiać, skoro wszystko jest proste i po „bożemu” – tancerki na pointach i w paczkach, scenografia w skrótowy sposób, ale jednak buduje miejsca wyznaczone w libretcie, a akcja rozgrywa się w Hiszpanii, a nie w obozie pracy, albo na księżycu. Wobec tej konfuzji głównym bohaterem spektaklu stał się koń Don Kichota, który dla potrzeb tej inscenizacji jako jedyny przybrał niespotykany i nowatorski wygląd rzeźby w metalu. Tylko artyści występujący w głównych partiach nie dali się zbić z tropu i nieświadomi tej dziwacznej „wstydliwości” baletu klasycznego z entuzjazmem mówili o wirtuozowskiej technice, jakiej trzeba użyć, aby sprawdzić się w zadaniach tanecznych, o zadaniach aktorskich pełnych zalotnych spojrzeń i hiszpańskiego temperamentu, co rzadko pojawia się na scenie baletowej (w klasyce mamy częściej do czynienia z dramatem i romantycznymi pozami, a we współczesnym z aktorstwem neutralnym lub bardziej naturalnym). Mówili także o „innych bolących mięśniach”, które odezwały się przy podjęciu pracy nad Don Kichotem, bo przecież „nie tańczymy teraz tak dużo takiej klasyki” i „inne mięśnie pracują, odzwyczaiły się”.

Premiera. I nagle na widowni, wśród bywalców są i osoby które bilet, zaproszenie od kogoś dostały, trafiły tu trochę z przypadku. I słyszę: no taki balet jak balet, śmieszny, taki „skansen”, nic tylko skaczą i skaczą… Owszem, były to głosy jednostkowe, nieliczne, ale pomyślałam sobie: czy to już, czy to ten czas kiedy polska publiczność, polski widz zapomniał o klasyce? Czy to ten moment, kiedy na fali „jedynie słusznej” poważnej awangardy i współczesności oraz poszukiwania prawdy o świecie i o człowieku, balet klasyczny stał się niezrozumiały, śmieszny i niegodzien zachwytu? Przez prostą analogię wypadałoby poczekać, kiedy przestanie wypadać lubić i czytać Adama Mickiewicza, bo to ramota, a te jego rymy takie śmieszne, albo oglądać w muzeach dzieła mistrzów renesansu lub baroku, bo starali się ze wszystkimi szczegółami odwzorować na płótnie rzeczywistość i technika, mistrzostwo w oddaniu faktury, światła i drgań powietrza było dla nich dążeniem absolutnym. Pomysły awangardy, by spalić stare dzieła mamy na szczęście chyba już za sobą? Balet klasyczny taki jak Don Kichot, z jakimś jednak pietyzmem przekazywany przez dziesięciolecia dla urody choreografii Petipy odświeżonej przez Gorskiego, zalicza się do takich właśnie pomników kultury. Co lepsze – pomników żywych, dopuszczających ewolucję (wszak dziś możliwości techniczne tancerzy wielokrotnie przewyższają umiejętności balerin carskich teatrów). Jeśli komuś nie podoba się w  Don Kichocie, bo tylko skaczą i kręcą, to chyba nie wie, na jaki spektakl przyszedł, a balet komiczny kojarzy co najwyżej z pastiszem tańca małych łabędziątek wykonanym kiedyś przez Bohdana Smolenia w kaloszach. Zapomina, że sztuka, nawet taka pokazywana w teatrach wielkich, miała być i może nadal być rozrywką, na najwyższym poziomie, ale jednak rozrywką, gdzie oglądamy coś pięknego w antycznym pojęciu, wykonywanym przez wysoce uzdolnionych i wyszkolonych artystów, którzy wyrównają się swoim talentem.

Wystawienie dużego baletu klasycznego to wszędzie na świece święto. Ze względu na różnorodność repertuaru scen baletowych wszędzie klasyka musi dzielić się miejscem z innymi formami tańca scenicznego: i tymi które na niej wyrosły, i tymi, które są jej zaprzeczeniem. Grand ballet to wielki zespół, wielkie nakłady, wielka ilość kostiumów etc. – to rzecz niezwykła – godna szacunku, poklasku, zachwytu. Trzeba tylko docenić to, co jest w niej ważne, to co zadecydowało o powodzeniu tego baletu przez lata – taneczną wirtuozerię, koloryt i radość tańca, która ukazują tancerze mierząc się z tym arcydziełem.

O Katarzyna Gardzina-Kubała

Katarzyna K. Gardzina-Kubała  - Z wykształcenia rusycystka, absolwentka Wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich na Uniwersytecie Warszawskim (2000) i podyplomowych studiów dziennikarskich na tej samej uczelni (2002), a także Studiów Teorii Tańca na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2005 - absolutorium). Z zamiłowania dziennikarka i krytyk muzyczny oraz baletowy. Pracę rozpoczęła w dziale kultury „Trybuny”, przez wiele lat z przerwami była krytykiem muzycznym „Życia Warszawy”. Współpracowała z większością fachowych polskich czasopism muzycznych, czasopismami teatrów operowych w Warszawie i Poznaniu. Publikuje w programach teatralnych do spektakli baletowych oraz w prasie lokalnej, była gościem programów TVP Kultura, n-Premium i TV Puls, Radia Dla Ciebie i Drugiego Programu Polskiego Radia.

Od wielu lat jest członkiem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur” oraz administratorem baletowego forum dyskusyjnego balet.pl. Na łamach kwartalnika klubowego „Trubadur” opublikowała ponad 3 tysiące tekstów i wywiadów z artystami opery i baletu. W 2008 roku wraz z gronem krytyków tańca podjęła próbę reaktywacji kwartalnika „Taniec”. Autorka ponad stu książeczek-komentarzy do serii oper, baletów i operetek wydanych w zbiorzeLa Scala. W2010 roku opracowała cykl 25 krótkich felietonów z zakresu historii i teorii tańca w ramach kolekcji „Taniec i balet”, wydanej przez wydawnictwo AGORA i „Gazetę Wyborczą”. OD tego samego roku była stałym współpracownikiem magazynu tanecznego „Place for Dance”.

W roku szkolnym 2007/2008 prowadziła cykl zajęć fakultatywnych wg autorskiego programu „Wiedza o operze i balecie” w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Słowackiego w Warszawie, jako edukator operowo-baletowy odwiedziła liczne szkoły podstawowe i gimnazjalne z wykładami o sztuce baletowej. Od kilku lat prowadzi wykłady w LO Słowackiego w Warszawie 'Teatr muzyczny i świat mediów". W roku 2010 wspólnie ze Sławomirem Woźniakiem zrealizowała warsztaty poświęcone baletowi w warszawskim OCH-Teatrze.

W latach 2008-2010 pracowała na stanowisku sekretarza literackiego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Zajmowała się redakcją programów do spektakli operowych i baletowych oraz koncertów, redakcją afiszy i publikacji informacyjnych teatru, pisaniem autorskich tekstów do programów oraz redakcją merytoryczną strony internetowej teatru.

Od 2010 jest stałym współpracownikiem Instytutu Muzyki i Tańca. W ramach współpracy przygotowuje noty biograficzne i materiały informacyjne o polskiej scenie baletowej dla portalu taniecPOLSKA [pl], teksty problemowe oraz realizuje wykłady dla dzieci i młodzieży, popularyzujące sztukę tańca – program „Myśl w ruchu” Instytutu Muzyki i Tańca. W latach 2013-14 była członkiem komisji jurorskiej opiniującej spektakle na Polską Platformę Tańca 2014 w Lublinie.

Jest także współautorką serii książek dla dzieci „Bajki baletowe” (Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella) wydawanych przez Studio. Blok. Prowadziła autorski cykl spotkań z artystami opery i baletu O operze przy deserze w klubokawiarni Lokal użytkowy na warszawskiej Starówce oraz w ramach Fundacji "Terpsychora" spotkania z ludźmi tańca i warsztaty dla dzieci w warszawskiej Galerii Apteka Sztuki. Autorka bloga baletowego „Na czubkach palców”. Obecnie współpracuje z Cikanek film. Sp. z o.o. - dystrybutorem na Polskę transmisji i retransmisji operowych, baletowych, teatralnych i wydarzeń kulturalnych do kin.
Ten wpis został opublikowany w kategorii edukacja, ogólnie o balecie i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

17 odpowiedzi na „Don Kichot jest tylko Don Kichotem

  1. witek pisze:

    Bardzo to wszystko interesujące, co Pani pisze, ale o tym, co się działo na scenie w dniu premiery, nie dowiadujemy się nic.

    • Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

      Mam nadzieję uzupełnić ten brak, kiedy obejrzę wszystkie obsady 🙂 Nigdzie nie napisałam, że powyższy wpis to recenzja spektaklu

      • witek pisze:

        Tekst się zaczyna „Premiera Don Kichota zaprezentowana przez Polski Balet Narodowy uświadomiła mi …”, zatem jako czytelnik spodziewam się, że odniesie się konkretnie do tego wydarzenia.
        Czekam zatem na ciąg dalszy.
        Pozdrawiam

  2. Gość 2 pisze:

    Celny tekst, Pani Katarzyno, na marginesie tej świetnej premiery. Zaintrygowało mnie szczególnie Pani spotrzeżenie: „Premiera. I nagle na widowni, wśród bywalców są i osoby które bilet, zaproszenie od kogoś dostały, trafiły tu trochę z przypadku. I słyszę: no taki balet jak balet, śmieszny, taki „skansen”, nic tylko skaczą i skaczą”.

    To pewnie tacy widzowie: http://afterparty.pl/imprezownik_galeria.html?galg_id=6927

    Proszę się im nie dziwić, przecież ci ludzie nie mają zielonego pojęcia o tym wszystkim, co Pani tutaj tak trafnie podniosła, a nawet nie zrozumieliby o co Pani chodzi. Ot, żałosne towarzystwo wzajemnej foyerowej adoracji. Są bezradni wobec wielkiej spuścizny europejskiej kultury, więc plotą co im ślina na język przyniesie, obnażając swój kulturowy analfabetyzm.

    • gość pisze:

      Niesamowite, że tabloidy rozpisują się o tym, kto był na premierze, a w ogóle nie odnoszą się do tego, co odbyło się w trakcie tej premiery. Być może to trochę problem z baletem w Polsce, że nie reklamuje swoich gwiazd. Poszczególne nazwiska są znane tylko częstym bywalcom Opery Narodowej. Może gdyby Opera Narodowa się trochę postarała ludzie wybieraliby się na Fiedler, Liaszenko czy Wojtiula i może powolutku przestaliby się interesować tymi pseudo-gwiazdami.

      • Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

        No, ostatnimi czasy Teatr nawet stara się promować gwiazdy baletu „mówiąc językiem tabloidów” – była sesja zdjęciowa Marii Żuk i Vladimira Yaroshenki w Elle, bywają reportaże, sesje foto i wywiady z artystami baletu w Vivie, był pokaz fryzur na kameralnej scenie teatru z udziałem tancerzy i pokaz mody we foyer opery. Niestety – niezmiernie cięzko jest wykreować (wsadzić) do popularnych mediów artystę z niszowej sztuki jaką jest balet, a i tak efekty są nikłe – jak widac dla przeciętnego „dziennikarza portalu internetowego” nie ma żadnej różnicy między operą a baletem, tancerzem a baletmistrzem, etc…

        • gość pisze:

          Może rzeczywiście Teatr coś robi – nie jestem czytelnikiem pozycji, które Pani wskazała (pewnie zdjęcia jak zwykle były piękne…) – ale chyba nadal jest to za mało. Przecież podobnie jest z odbiorem opery w Polsce – na portalach informacje, który celebryta w co się ubrał i z kim przyszedł Treliński na premierę i dlaczego nie z Herbuś, a zero o wykonawcach, twórcach, kompozytorze. Tylko, że nie wszędzie tak jest – gwiazdy opery mają często status celebrytów. Myślę, że aby balet oswoić trzeba przeciętnemu potencjalnemu widzowi trochę wytłumaczyć – jak wygląda praca tancerzy, choreografów, co jest specyficzne w poszczególnych typach spektakli baletowych, co jest wyjątkowe w muzyce z określonego spektaklu. Wreszcie może Opera mogłaby trochę więcej zainwestować w edukację widzów – np. umieszczenie trochę więcej informacji o spektaklach na stronie (co jest w nim wyjątkowe i dlaczego warto go zobaczyć). Wszyscy mamy mało czasu, ale może ileś osób poświęciłoby chwilę i zaczęło się wciągać w świat baletu. Sama bym chętnie sobie różne rzeczy poczytała, żeby zwiększyć satysfakcję z odbioru spektakli, ale wszystkiego trzeba samemu szukać, a może ktoś by podał „na gotowe”. Byłoby to szczególnie pomocne dla widzów całkowicie niezwiązanych zawodowo z tańcem i operą.

  3. vecchio pisze:

    Ale wysmarowała pani wykład na temat Don Kichota i jego premiery w Operze Narodowej. O wszystkim jak zwykle pani pisze, tylko nie o tym co jest najwazniejsze. W tym wypadku ani słowem co działo się na scenie w czasie tej premiery. Oczywiście działo się bardzo dużo jak na hiszpański temperament taneczny przystało. Trudno jest pisać, które z trzech pierwszych przedstawień było lepsze czy gorsze. Na każdym przedstawieniu przecież głównne postaci Dulcynei i Basilia tańczyli; Liashenko, Żuk, Ebihara oraz Wojtiul, Yaroshenko,Koncewoj. Każdy z tych tancerzy ma swoją technikę i styl. Po obejrzeniu tych trzech przedstawień możemy dopiero uświadomić sobie to, co wiemy o Don Kichocie, kim on był kiedyś i jest teraz. Każdy ma swoje emocje, którymi chce przez taniec opowiedzieć widzowi, każdemu, bez względu na jego status życiowy. Premiera Don Kichota była bardzo miłym majowym wieczorem z widocznymi zmianami ku coraz wyższemu poziomowi naszych tancerzy.

    • Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

      Drogi vecchio,
      nigdzie nie sygnalizowałam, ze będzie to recenzja – bardzo żałuje, że dostarczyłam rozczarowania w tym względzie moim czytelnikom. To miał być raczej komentarz, czy nawet forma quasi felietonowa (wyjście od szczegółu czyli wydarzenia do ogółu czyli zjawiska), na co zarówno ramy gatunkowe felietonu, jak i nowej formy pisarstwa jakim jest blog – pozwalają.
      Nie recenzuje tu Don Kichota, bo zobowiązałam sie i napisałam recenzję dla czasopisma wydawanego na papierze i sprzedawanego za pieniądze, byłoby więc nie fair ujawniać swoje poglądy i wrażenia gdzie indziej (i to wcześniej niz tekst sie ukaże) za darmo… Jak już przy innym komentarzu rozczarowanego czytelnika wspomniałam, gdy tylko obejrzę wszystkie 3 obsady, z chęcią podzielę sie wrażeniami co do konkretnych wykonań. Sądzę, że teraz po zapinaniu sie tylko z występami obsady I i III (niestety nie mogłam dotrzeć na IIgą) byłoby nie fair pisac pomijając milczeniem artystów z II obsady. Na szczęście na blogu mozna sobie na takie wstrzymanie sie z komentarzem pozwolić.

      • vecchio pisze:

        Droga pani Kasiu,
        dziekuję za tę wyczerpującą odpowiedż. Zdaję sobie sprawę, że trzeba zarabiać bo z czegoś musimy egzystować. Ale wcześniej przyzwyczaiła nas pani do zupełnie innego odbioru pani przekazu o sztuce tańca z ich całym dobrodziejstwem na scenie. Z wielką przyjemnością sięgnę po pani recenzje do innych periodyków, ponieważ interesuje mnie to i cena nie liczy się.
        Pozdrawiam.

  4. Bella pisze:

    Chciałabym przede wszytskim zapytać kto jest odpowiedzialny za to, że młode pokolenie nie zna baletu. Wydaje mi się, że to starsze nieco czyli Ci, którzy za pociechy są opdpowiedzilani: rodzice, ale także nauczyciele. Niestety wolą wziąc dzieci do kina, niż muzeum, opery , teatru…. Galeria kojarzy się młodzierzy raczej z tym wilekim sklepem ze schodami ruchomymi. A pamiętajmy „czym skorupka za młodu nasiąknie……”.
    Brnąc dalej… nasz biedny kraj…. kulturze się raczej obcina fundusze . Teraz warto kopać piłkę na murawi. Na to kasa zawsze się znajdzie. Czasem rodzic, nie ma wyboru, bo sport darmowy, a rysunek, malarstwo, lekcje tańca, gry na instrumencie….to sprawa droga a zatem elitarna. Zadowoleni ci Ważni, bo mamy stadiony dla Polaków pobudowane no i rliki. Zapomina się jednak o tym, że nie samym sportem człowiek żyje. Są i tacy wśród nas, którzy potrzebują wzruszeń.
    Tylko idąc tą drogą dalej polska kulura nie ma szans, nasza tradycja również… dziejsi 15-latkowie nie znają krakowiaka za to odróżniaja piłeczkę „pimpongowa” , koszykową, siatkową i do nogi. 🙂

    • Gość 3 pisze:

      Niestety pozostaje mi się tylko zgodzić. Gdyby nie lekcje gdy na fortepianie od dziecka na które wysłali mnie rodzice, bardzo trudno byłoby mi w ogóle zainteresować się i zafascynować muzyką klasyczną, baletem, operą. Bo w sumie skąd mogłabym czerpać inspiracje? Nie od rówieśników, nie ze szkoły, nie od zabieganych rodziców.

  5. bardzo to interesujące, przyjemnie się czytało, pozdrawiam
    cafeteria-katarynka.blogspot.com

  6. Buka pisze:

    Bardzo ciekawy artykuł. W moim przypadku odczucia były przeciwne. Bardzo się ucieszyłam, że wreszcie zobaczę klasyczny balet w TW-ON, ponieważ na premierze Romea i Julii bardzo się zawiodłam.

  7. Gość 2 pisze:

    Ciekawe zestawienie, ale chyba niedorzeczne. Bo cóż ma balet klasyczny, taki jak „Don Kichot”, do współczesnego w każdym calu „Romea i Julii”?

    • Katarzyna Gardzina-Kubała pisze:

      Myślę, że Buce chodziło o „język ruchu i inscenizację”, która w Romeo i Julii może być stosunkowo „klasyczna” – bo choć balet powstał w XX wieku, to radzieccy choreografowie którzy nadali mu pierwszy kształt czerpali jednak z klasycznej szkoły i techniki, choc oczywiście nie jest to i nigdy nie była czysta „twarda” klasyka jak np. w Śpiącej królewnie 😉 Natomiast w Don Kichocie mamy do czynienia z klasyką w sensie techniki tańca (zmieszanej oczywiście w dużym stopniu z tańcami charakterystycznymi) oraz z estetyka nawiązująca do wystawień „klasycznych” czyli tradycyjnych, choc tez nie do końca – takie twórcze przetworzenie tejże tradycji – czasem udane, czasem odrobinę mniej. Myślę, ze właśnie „tradycja” byłaby tu słowem odpowiedniejszym niż „klasyczność” – tradycja wykonawcza, sceniczna i rozumiana jako przyzwyczajenie widzów – jak ktos nie otrzymuje czegos do czego się „przyzwyczaił” i czego oczekuje – pojawia się rozczarowanie o którym pisze Buka. Choc czasem mozna (niepoprawnie językowo) – „mile się rozczarować ” 🙂

      • Gość 2 pisze:

        Mile się rozczarować, jak np. Amerykanie, wolni od obciążeń wspomnieniem „tradycjonalnej” raczej niż „tradycyjnej” choreografii Ławrowskiego, na którą zżymał się nawet podczas jego realizacji sam Prokofiew, autor na wskroś współczesnej przecież muzyki do tego baletu.

        Pisał o tym niedawno red. Marczyński: „Krzysztof Pastor zbiera znakomite recenzje za swoją wersję „Romea i Julii”, którą zrealizował z zespołem Joffrey Ballet w Chicago. (…) Opinie amerykańskich krytyków są bardziej entuzjastyczne od polskich. Właściwie można by było poprzestać na jednym cytacie: „Od czasu „West Side Story” Jerome Robbinsa nikt tej historii szekspirowskich kochanków oraz obłędu skłóconego społeczeństwa nie pokazał w sposób tak świeży, żywy i pełen nielukrowanej prawdy” – napisała Heddy Weiss z „Chicago Sun–Times”. Każdy, kto wie, jaką pozycję w kulturze amerykańskiej zajmuje inspirowany Szekspirem musical Bernsteina „West Side Story” oraz jego legendarna wersja filmowa Robbinsa z 1961 roku, doceni wagę tego stwierdzenia. (…) W spektaklu odwołał się do filmowego neorealizmu Vittoria de Siki, do czasów „dolce vita”, ale i do faszystowskiej dyktatury Mussoliniego. Lawrence Bommer ze „Stage and Cinema” uważa, że w ten sposób Krzysztof Pastor dał wreszcie możliwość Sergiuszowi Prokofiewowi wyrażenia protestu wobec dyktatury Stalina, czego nie mógł uczynić w 1940 r. komponując balet „Romeo i Julia”. Amerykańska prasa doceniała nie tylko społeczne i polityczne konteksty spektaklu Krzysztofa Pastora, ale i jego język choreograficzny. „Krzysztof Pastor dał piękną, pełną namiętności interpretacji „Romea i Julii” Szekspira – napisała Anna Dorn. – Kiedy słyszymy słowa: namiętność, pasja, myślimy zazwyczaj o doświadczeniach romantycznych lub seksualnych. Tymczasem ich źródło pochodzi od łacińskiego czasownika: cierpieć. I do tego znaczenia odwołuje się Joffrey Ballet w historii rodów, które walcząc ze sobą niosą śmierć”. Więcej tutaj: http://www.rp.pl/artykul/1112020.html?print=tak&p=0

        Spróbujmy może spojrzeć na spektakl Pastorą świeższym okiem, np. z ich punktu widzenia… Bez doszukiwania się jakiegoś „klasycyzmu”, którego w balecie Prokofiewa nigdy nie było.

Skomentuj Katarzyna Gardzina-Kubała Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.