Niezwykle cenię Roberta Bondarę jako choreografa, nawet jeśli nie wszystkie jego dotychczasowe prace doceniłam i oceniłam jednoznacznie pozytywnie. To artysta poszukujący, zanurzający się w tworzonym przez siebie dziele i poszukujący najrozmaitszych tropów, które może w nim wykorzystać, a przy tym, od jakiegoś czasu, wraz z grupą stałych współpracowników, tworzący sceniczne wizje trafiające w mój gust estetyczny. Wreszcie – niezwykłe jest obserwować jak artysta tej miary rozwija się na gruncie choreograficznym od swej pierwszej pracy przygotowanej na konkurs im. Bronisławy Niżyńskiej, poprzez liczne prace warsztatowe podczas Kreacji Polskiego Baletu Narodowego, pierwsze zamówienia ze strony macierzystego teatru, aż po balety tworzone na innych scen, zarówno polskich jak i zagranicznych. Gdy więc Robertowi Bondarze zaproponowano funkcję kierownika baletu Teatru Wielkiego w Poznaniu, wiedziałam, że znajdzie tam pole do swej pracy twórczej i ciekawa byłam rezultatów. Poznań zachwycił się wcześniej jego reżyserią i choreografią w operze Legenda Bałtyku, ale czy gotów jest na chorograficzny eksperyment Bondary? I czy Bondara gotów jest na odpowiedzialne stanowisko, na którym wymaga się nie tyko kreatywności i silnej osobowości, ale umiejętności balansowania pomiędzy swoją dobrze pojętą ambicją artystyczną, a gustami widowni? Po premierze Don Juana na scenie Teatru Wielkiego im. Moniuszki mogę powiedzieć, że tak.
Miałam przyjemność przygotowywać przed premierą wywiad z choreografem oraz z profesorem Mateuszem Golą, seksuologiem, którego badania w pewnej mierze zainspirowały twórcę do takiego, a nie innego ujęcia tematu słynnego uwodziciela. Byłam więc przekonana, że Robert Bondara przygotuje spektakl mroczny, głęboki, nawiązujący do problemu uzależnienia od seksu i wiążących się w tym traum i psychologicznych zawirowań, ciekawa byłam formy wizualnej, a przede wszystkim ruchowej. Tymczasem… Don Juan jest bardzo dobrym, potoczystym i czytelnym spektaklem tanecznym, w którym każdy znajdzie coś dla siebie, a skontrastowanie scen mrocznych i lekkich, żartobliwych i poważnych, wzniosłych i o wydźwięku „plebejskim” przynosi chlubę choreografowi i reżyserowi spektaklu. Widać wielki walor umiejętnego skomponowania przebiegu dramaturgicznego, wymyślenia sposobu na rozegranie czy zasygnalizowania pewnych tematów (również tych kontrowersyjnych, czyli scen erotycznych), w czym przejawił się talent reżyserski twórcy. W tej mierze Don Juan jest w stylu i wydźwięku odbiciem dwóch wielkich interpretacji mitu Don Juana: Molierowskiej komedii i Mozartowskiej dramma giocoso.
Robert Bondara na premierze Don Juana, fot. materiały teatru
Wizualnie spektakl wydaje się prosty, czysty, bo scenografię (Julia Skrzynecka) tworzą jedynie przesuwane ramy, kształtujące w różnych konfiguracjach zamkniętą lub otwartą przestrzeń lub różne przestrzenie, poza tym resztę wydobywa światło (Maciej Igielski), a w świat emocji i wspomnień z dzieciństwa tytułowego Don Juana wprowadzają nas bardzo ciekawe projekcje autorstwa Karoliny fender Noińskiej. Kostiumy są współczesne, też raczej symboliczne, bez zbędnych detali, muszą też, jak sądzę, być specjalnie uszyte, bo pełnią ważną funkcję… w choreografii. Znakiem rozpoznawalnym tego przedstawienia jest wykorzystanie ubiorów tancerzy w partnerowaniach, to znaczy: zdarza się, że jeden tancerz chwyta drugiego/drugą nie za „ciało” (rękę, ramię, czy w talii), ale za ubranie: koszulę, płaszcz, marynarkę. Ten niecielesny łącznik wymaga zupełnie innej pracy z partnerem, i jest czymś ciekawym, nowym, innym. Można to interpretować jako nawiązanie do niechęci Don Juana do wiązania się, wchodzenia w bliższe relacje z uwodzonymi przez siebie kobietami. Seks – tak, bliskość – nie.
Jeśli miałabym rozłożyć balet Don Juan na czynniki pierwsze i nazwać go jednym słowem, było by to: kontrastowy. Najciekawsze, że te kontrasty składają się na zgrabną, zwięzłą i czytelną całość. Mroczne, „rozmazane” wspomnienia z projekcji służą za przypuszczalne wyjaśnienie teraźniejszego, ostrego, a czasem brutalnego zachowania bohatera. Brutalność jest tu jednak „baletowa”, symboliczna, choć czasem mrozi krew w żyłach, jak w scenie z umierającym Komandorem. A jednak zaraz atmosferę rozładowuje sługa, czy w tym przypadku przyjaciel i powiernik Don Juana, Sganarel, trochę niezdarnie miotający się w chwilach zagrożenia, komiczne przestraszony, ale oddający swemu panu tysiączne przysługi i wyciągający go raz po raz z biedy. Robertowi Bondarze udało się bez szkody dla malowniczej figury sprytnego sługi, wywodzącej się z tradycji komedii dell’arte, przenieść ją we współczesność. Podobnie rzecz się ma z innymi figurami tej gry: surowym posągowym ojcem Don Juana (widać, że to wpływowy jegomość), parą „wieśniaków” – w tym wypadku młodych, naiwnych ludzi, może studentów – Karolką i Pietrkiem, czy dramatyczną postacią Elwiry, zakochanej prawdziwie w Don Juanie, bo chcącej go ratować do ostatniej chwili. Portrety wszystkich postaci i ich reakcje są naszkicowane zaledwie za pomocą tańca i pantomimy oraz gry aktorskiej, a jednak czytelne i przede wszystkim świeże. Scena „nad jeziorem” przywodząca na myśl poprzednią bardzo udaną pracę Bondary – Świteziankę dla PBN, dodaje przedstawieniu wspomnianej lekkości, a „zakulisowe” rozwiązanie scen erotycznych jest doprawdy przezabawne.
Nie chcąc zdradzać inscenizacyjnych i dramaturgicznych niespodzianek, jakie przynosi ten spektakl napiszę jeszcze słów parę o wykonaniu. Oglądałam drugie przedstawienie (22 lutego) i drugą obsadę. Cały zespół baletowy Teatru Wielkiego w Poznaniu bardzo dobrze poradził sobie ze specyfiką ruchu serwowanego przez Roberta Bondarę, a z drugiej strony choreograf przygotował taniec dbając nie tylko o wyrażanie emocji, ale i o pewną dozę wirtuozerii i widowiskowości. Dech zapierają wysokie podnoszenia przywodzące na myśl „łyżwiarstwo figurowe na pointach” – partnerki są unoszone wysoko nad głowę tancerza na wyciągniętych obu rękach, często w obrocie – oraz nie mniej widowiskowe ślizgi i niskie obroty partnerką znajdującą się tuż nad ziemią w szpagacie albo na zasadzie cyrkla. Do tego plastyczna praca korpusów połączona z nagłymi wyrzutami nóg i pracą rak i ramion wokół głowy i barków – do czego Bondara już nas przyzwyczaił. Ładnie zarysowane sceny zbiorowe, choć może nie zawsze trzymały idealny synchron, to były na tyle dobrze wykonane, że myśl choreografa nie budziła wątpliwości, a wrażenie estetyczne zostało zachowane (taniec zakonnic na pointach, młodych ludzi nad jeziorem, świetny „orgiastyczny” taniec gości u Don Juana w drugim akcie, doskonale muzyczny z podkoszeniami partnerek na poszczególne akcenty w muzyce). Muzyka – to osobny walor przedstawienia i jeszcze jeden kontrast. Utwory Bacha i Glucka świetnie się dopełniają i w podświadomości widza tworzą wyobrażenie, że oglądamy jednak jakąś pradawną, starą, uniwersalną historię, a w finale zderzają się ze współczesnym, drapieżnym Concerto grosso Schnittkego. Trzeba koniecznie podkreślić świetną grę instrumentalistów orkiestry poznańskiego Teatru Wielkiego, którzy na co dzień nie wykonują takiego repertuaru. Słusznie podczas ukłonów wszyscy zostali zaprezentowani na scenie.
Obsada solistyczna także była świetna. Miguel Eugenio de Sousa Junior stworzył postać Don Juana – młodzieńca bawiącego się życiem, raczej beztroskiego niż cynicznego, dopiero w finale wkraczającego w świat rozterek. Domyślam się, że Mateusz Sierant w pierwszej obsadzie stworzył portret bardziej dojrzały i wielowymiarowy, ale oglądany przeze mnie brazylijski tancerz był świetny: imponował plastycznością ruchu i pewnym partnerowaniem oraz scenicznym wdziękiem. Wszystkie cztery jego partnerki także wykreowały odmienne charaktery i świetnie znalazły się w swoich rolach: Marika Kucza jako tragiczna w wyrazie, namiętna Elwira, Saeka Shirai w roli uwiedzionej i nieszczęśliwej Anny, Anita Crema jako beztroska i naiwna Karolka i Beatrice Rancani, która wcieliła się w postać roznamiętnionej Małgośki, jedynej kobiety, która uwodzi Don Juana. Wspomnianą, niezwykle aktorską rolę Sganarela z wielkim urokiem odegrał i odtańczył Arkadiusz Gumny, a dynamiczną parę mściwych braci Anny stworzyli Gal Trobentar Zagar i Hayato Nishijima.