Zacznę od truizmu: nie ma baletu bez tancerzy. Niby oczywiste, ale jak się zastanowić, to ze wszystkich sztuk scenicznych taniec jest najbardziej uzależniony od wykonawców. Oczywiście, istnieje kilka systemów zapisu tańca, porównywalnego z zapisem nutowym dla muzyki, ale są one o wiele mniej znane i co za tym idzie – mniej dostępne.
O ile więc można sobie wyobrazić miłośników muzyki doskonale czytających nuty i „słuchających muzyki w głowie”, lub przegrywających sobie utwór na domowym fortepianie (jak to było w dawnych wiekach), o tyle nie bardzo widzę baletomana zachwycającego się labanowskim zapisem pas de deus z Dziadka do orzechów w choreografii Iwanowa. Co więcej – większość choreografii dawnych i powstających współcześnie nie zostaje utrwalona w żadnym z tych systemów, czasem istnieją w osobistych notatkach choreografów, ich asystentów i pedagogów, czasem na taśmie filmowej i w zapisie cyfrowym, który jednak nie przekazuje dokładnie układu w przestrzeni, jest „spłaszczający” i wybiórczy. Balet najczęściej trwa… w pamięci
jego wykonawców! Tak właśnie dotrwały do naszych czasów urywki choreografii
Petipy, przekazywane z pokolenia na pokolenie przez tancerzy i baletmistrzów. Czasem
w tę sztafetę przekazywania choreografii mieli szczęście włączyć się także widzowie
i recenzenci. Dziś, gdy współcześni historycy baletu starają się odtworzyć jakieś
zapomniane dzieło, którego żywot sceniczny przerwały nieprzewidziane okoliczności sięgają również do wspomnień osób, które w swych pamiętnikach opisywały spektakle, jakie miały okazję oglądać oraz recenzji prasowych, gdzie kiedyś opisywano dość szczegółowo układy poszczególnych scen i tańców…
Ale wrócimy do tancerzy. Tancerz to artysta dość specyficzny. Tak jak choreograf, sam nie może wyrazić swoich emocji inaczej jak przez „narzędzia” jakimi są tancerze (chyba, że sam jest wykonawcą swoich solowych choreografii, co też się przecież zdarza), tak i tancerze nie mogą wyrazić się inaczej niż poprzez czyjąś choreografię (chyba, że w tanecznej improwizacji). Jednocześnie nie można zapominać, że tancerze nie są tylko „instrumentami” choreografa, tańczącymi „ciałami”, ale są osobowościami, obdarzonymi nie tylko różnorodnymi warunkami fizycznymi, umiejętnościami, ale też i charakterami, co razem składa się na tak zwane emplois. Rozszyfrowanie, który tancerz/tancerka w jakim emplois sprawdza się najlepiej jest bodaj najważniejszą cechą dobrego dyrektora, choreografa lub baletmistrza obsadzającego artystów w poszczególnych rolach. Dzięki takiemu wyczuciu może się okazać, że niemrawa dotąd tancerka wykonująca jako tako
partie stricte klasyczne, w rolach bardziej charakterystycznych, „temperamentnych” przedzierzgnie się w prawdziwą gwiazdę sceny, a tancerz o nienajlepszych warunkach stanie się ulubieńcem widowni w partiach komicznych. I na odwrót – prawdziwy amant w stylu noble niekoniecznie sprawdzi się w awangardowych dziełach z pogranicza teatru tańca, albo w roli bardziej charakterystycznej.
Jest wreszcie coś, co określa się słowem „charyzma”. Wtedy – zupełnie niezależnie od umiejętności i możliwości technicznych, warunków fizycznych, a nawet wieku (!) na scenie widzi się tylko tego kogoś. Ten ktoś potrafi głównej parze „ukraść” spektakl, zebrać największe brawa, dosłużyć się wiernego grona wielbicieli. Z szeregu takich charyzmatycznych scenicznych osobowości wspomnę dziś z czasów kiedy „uczyłam się” baletu tylko jedną: Krzysztofa Słonia. Tancerz ten od 1974 roku związany z Teatrem Wielkim w Warszawie nie tańczył zwykle pierwszoplanowych ról. Obdarzony niezwykłą skocznością i talentem aktorskim, ale skromnym wzrostem, stworzył prawdziwe perełki w rolach takich jak Błazen i Taniec neapolitański w Jeziorze łabędzim, Dobosz w Balu kadetów, Alain w Córce źle strzeżonej czy Rycerzyk w Dziadku do orzechów. Był jednym z „idoli” mojego dzieciństwa i dziś składam mu za to wielkie podziękowania.
Krzysztof Słoń (Alain), Kama Akucewicz (Lise) i Łukasz Gruziel (Colas) w Córce źle strzeżonej, 1977, fot. J. Giluń
PS. Poza blogiem pewien znawca baletu wspomniał jeszcze innych charyzmatycznych tancerzy warszawskich z tamtego okresu: Łukasza Gruziela, Ewę Głowacką i wcześniej Stanisława Szymańskiego. Wyjasniam więc, że wymienieni artyści to dla mnie osobne wielkie wspomnienia (na szczęscie panią Ewę wciąz mozna oglądać w roli pani Capulet, która wykozystuje właśnie charyzmę i królewską postawę tancerki). Każdy, kto mnie zna prywatnie wie, że byłam, jestem i będę najbardziej zwariowaną wielbicielką Łukasza Gruziela i to JEGO charyzma w dużym stopniu zaważyła na mojej miłości do baletu wogóle, a Stanisława Szymańskiego niestety znam tylko z nagrań – to legenda! W tym wpisie dałam przykład Krzysztofa Słonia własnie dlatego, że nie był tancerzem pierwszoplanowym, pierwszym solistą, gwiazdorem, ale dla mnie i nie tylko dla mnie, był równie, jak ci wymienieni powyżej, jedyny i niepowtarzalny – był artystą.
Zgadzam się, z tym, że tancerze grający role charakterystyczne (chodzi mi tu przede wszystkim o role drugoplanowe) potrafią często w większej mierze skupić uwagę i oczarować widza (nawet w dość krótkiej partii) niż soliści. Podczas trwania spektaklu, gdy ogląda się w zasadzie od początku postaci główne, pojawienie się tancerza w jakimś tańcu charakterystycznym, w jakieś scence rodzajowej (komicznej czy groteskowej etc) jest czymś innym, świeżym, co od razu zwraca uwagę widza, zapadając mu w pamięć. Oczywiście po za ukazaniem tancerza z jak najlepszej strony (tachnicznej jak i aktorskiej), te drugoplanowe, charakterystyczne partie dodają ‚smaku’ i znacząco wpływają, nie tylko na dany akt, lecz na całą choreografię. Pamiętając przecież, że małe potrafi być wielkie przez duże ‚W’.
Pozdrawiam 🙂
No proszę !
Urok starych zdjęć jest niewątpliwy. A takie perełki to chyba tylko u Ciebie dostępne mogą być !
Zasługa nieocenionego archiwum pracy artystycznej Opery Narodowej. No i nie takie stare – ja doskonale pamietam te obsadę, choc nie z premiery 😉 bo od az tak młodego wieku to nawet ja nie chodziłam na balet… No i nawiązujac do tematu wpisu: na zdjęciu aż troje niesamowicie charyzmatycznych tancerzy
Dla mnie – szarego widza, Łukasz Gruziel będzie niezapomnianym Zorbą, Wdową Simon, Drosselmeyerem. Zawsze przywołują wspomnienia również tacy mistrzowie jak Sławomir Woźniak, Marek Stasiewicz. Ale muszę przyznać, że obecnie dla bardzo wielu, przynajmniej moich znajomych ( bez względu na wiek), osobowością magnetyzującą jest Maksim Wojtiul. Kiedy wraz z pokaźną grupą moich znajomych oglądaliśmy w TWON lat temu……..pierwszy występ tego młodego tancerza w głównej roli ,,Dziadka do orzechów”, już wtedy zwrócił na siebie uwagę. Od tej pory nie sposób nie śledzić jego poczynań. Przekonujący, pełen gracji, elegancji, harmonii, płynności ruchów. Zawsze zauważalny bez względu na rolę.
Igo, wymieniłas prawdziwe „tuzy” warszawskiej sceny – każdy z nich nie byłby tym, kim był gdyby nie łączył klasy technicznej, warsztatu z talentem i charyzmą. Zauważ jak każdy z nich był inny i jak inne emplois (choć dość szerokie) prezentował. Kazdy mógł tańczyć ksiecia w Dziadku do orzechów czy Colasa, ale już tylko Gruziel i Woźniak – Rotbarta…, a tylko i wyłącznie Stasiewicz – Merkucja! Czemu jednak rozmawiamy tylko o panach? Czy bloga nie czyta nikt, komu w pamięc zapadły wspaniałe, nie tylko warszawskie, tancerki?
Witam Pani Katarzyno. Czytam bloga i też mam w pamięci warszawskiego tancerza. Od jakiegoś czasu próbuję „dogrzebać” się czegokolwiek na temat mojego wujka, który był tancerzem Operetki Warszawskiej. Wujek zmarł 13 lat temu i tak naprawdę nie ma żadnego śladu po nim. Oczywiście rodzinne zdjęcia i wspomnienia jak najbardziej ale mnie interesuje jego życie artystyczne i o ile wspomnienia i opowieści bliskich osób z otoczenia artystycznego są cenne, to chciałabym dotrzeć do materiałów z występów na scenie, może jakieś notatki prasowe, zdjęcia, nagrania programów telewizyjnych w których brał udział. Nie mam pojęcia jak to zrobić, gdzie szukać i kogo pytać.
W trakcie poszukiwań internetowych trafiłam na Pani stronę i postanowiłam zapytać… Tancerz, o którym mowa to Helmut Blaszke.
Dziękuję za jakikolwiek odzew, pozdrawiam serdecznie, Beata Barańska.
Witam po wakacyjnej przerwie. Skoro dokonała Pani internetowej kwerendy, to zauważyła Pani pewnie, że dokumentacji kariery Pani wujka dokonał Instytut Teatralny (http://www.e-teatr.pl/pl/osoby/1909,karierateatr.html#start – Helmut Blaszke). Tam skierowałabym zapytanie, skąd czerpano informacje, może do Instytutu dotarły jakieś materiały z dawnej Operetki warszawskiej, która przecież musiała mieć własne archiwum. Można tez zapytać w Muzeum Teatralnym (w Teatrze Wielkim).To pierwszy trop, jaki przychodzi mi do głowy. Serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia w poszukiwaniach.
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam. Beata
Pani Beato.
Kolegowałem się z Pani wujkiem od 1. klasy szkoły średniej aż do czasu jego wyjazdu do Warszawy. Mieszkał wraz z rodzicami
przy ul. Pszczyńskiej. Pezez wiele lat tańczył on w gliwickiej Operetce (teraz Teatr Muzyczny) i sądzę, że tam znajdzie wiele
informacji na jego temat.
Pozdrawiam serdecznie, Ryszard Cz.
Helmuta Blaszke znam z dawnych lat z Operetki Śląskiej. To bardzo dobry tancerz.Występowałem z nim dziesiątki razy na scenach estradowych w Warszawie. Z głębokim żalem przyjąłem wiadomość o jego przedwczesnej śmierci.
Artysta – to ktoś kto tworzy dzieła i je wykonuje . Tancerz to jedynie WYKONAWCA . Powszechnie nadużywa się pojęcia ARTYSTA w stosunku do wykonawców. Jeśli nie mam racji to oznacza , że każdy wykonawca jest artystą niczym jak każdy lekarz jest doktorem.;)
Pani Katarzyno, dopiero wczoraj znalazłam Pani stronę! Tyle mam teraz do przeczytania! Nie jestem tancerką, ale w sercu byłam zawsze, a Teatr Wielki to moje dzieciństwo. Czytam już po raz kolejny artykuł o charyzmatycznych tancerzach, i nie moge ukryć wzruszenia, bo nie miałam pojęcia ze po tylu latach, juz w dobie internetu, youtuba i iphonów przeczytam tyle ciepłych słow.. o moim Ojcu. I że ktoś pamięta, i że ktoś wspomina, i że ktoś docenia. To dla mnie bardzo poruszające, dziekuję Pani! Serdczenie pozdrawiam, Agnieszka Słoń
Pani Agnieszko, to mnie jest niezwykle miło, że wpadła tu Pani w swoich internetowych wycieczkach i ciesze się że mogłam sprawić Pani przyjemność. Zawsze ze wzruszeniem wspominam tamte czasy, gdy tancerze warszawskiej sceny – mnie – małego wówczas widza – uczyli baletu