Jakoś niezmiernie powoli, powolutku rozkręca mi się ten sezon baletowy. Byłam wprawdzie we wrześniu na premierze Ognistego Ptaka i Cudownego mandaryna w choreografii Roberta Bondary we Wrocławiu (recenzja w październikowym numerze Ruchu Muzycznego), ale potem aż do teraz bez szaleństwa. Pewnie wina leży i po mojej stronie, ponieważ mocno wciągnęła mnie współpraca z dystrybutorem transmisji operowych, baletowych i teatralnych do kin, więc również ze względów czasowych ograniczyłam swoje wyjścia do minimum. Nie darowałam sobie tylko jednego spektaklu Obsesji – niezmiernie udanego wieczoru baletowego prezentowanego na kameralnej scenie Opery Narodowej. Na szczęście sezon nabiera już rozpędu. Warto odnotować, że odbyła się już premiera baletu Dzieje grzechu Karola Urbańskiego w Szczecinie (niestety nie byłam), no i oczywiście rozpoczął się sezon wspomnianych już transmisji baletowych do kin z Teatru Bolszoj w Moskwie. Zapewne z racji pracy przy tym cyklu, będę teraz częściej wspominać o tej inicjatywie, która zresztą absolutnie podbiła mnie już w ubiegłym sezonie.
Niezwykle miło mi, że warszawskie kino Praha nie tylko kontynuuje prezentacje spektakli baletowych z Moskwy już drugi sezon, ale też nadal ma ochotę na współpracę z moją skromną osobą… Zapewniam, że mimo, iż staram się przed każdą transmisją jak najlepiej przygotować do wygłoszenia paru słów wstępu, to zaraz potem siadam na widowni podekscytowana i zaciekawiona tak samo, jak inni baletomani i miłośnicy sztuki tańca i dosłownie nie mogę się doczekać kolejnych spektakli. W tym sezonie zagadką i wyczekiwaną premierą – wznowieniem była dla mnie Legenda o miłości Grigorowicza – jeden z pierwszych dużych baletów Mistrza, który przyniósł mu rozgłos i stanowisko baletmistrza Teatru im. Kirowa (obecnie Maryjskiego). Miałam niewielkie obawy, że spektakl oparty na tradycyjnej azerbejdżańskiej legendzie będzie trochę trącił myszką, zwłaszcza, że libretto mocno pobrzmiewało „jedynie słusznym wydźwiękiem społecznym”: należy poświęcić osobiste szczęście w imię szczęścia ludu… Na szczęście okazało się, że piękno tańca, interesująca muzyka, gustowne kostiumy, a przede wszystkim dobre wykonanie absolutnie przyćmiły ewentualne skojarzenia z minioną epoką. Zresztą – Spartakus Grigorowicza, choć przecież też idealnie wpasowany w wymogi socrealizmu, nadal jest godnym podziwu, porywającym i poruszającym widowiskiem. Legenda ustępuje mu rzecz jasna pod względem widowiskowości, zwłaszcza tańca męskiego, jest bardziej bajkowa i liryczna, ale jest w tym swoisty dalekowschodni wdzięki i poetyczność. Szkoda, że w głównej roli Królowej Mechmene Banu w transmitowanym spektaklu z powodu choroby nie wystąpiła Swietłana Zacharowa, bo jest ona stworzona do tej roli. Zastępująca ją nagle Maria Ałłasz była widocznie spięta, ale też chyba nie prezentuje wystarczająco wysokiego poziomu technicznego – tu trzeba tanecznej ekwilibrystyki, plastyki ciała, ostrości gestu…. Na szczęście para pozostałych głównych bohaterów rekompensowała to w dwójnasób: Anna Nikulina była słodką, delikatną, dziewczęcą księżniczką Szirin, oszałamiająca techniką taneczną i wdziękiem, podobnie Denis Rodkin w roli rzeźbiarza Ferhada, choć wołałabym nieco bardziej muskularnego tancerza w tej partii (ale to z przyczyn czysto estetycznyczno-wizualnych, bo tańczył i grał znakomicie). Niewątpliwie warto było skorzystać z okazji i zapoznać się z tym nieco zapomnianym dziełem baletu radzieckiego XX-wieku, wznowionym teraz na scenie historycznej Teatru Bolszoj, zresztą w ponoć lekko zmienionej formie (w przygotowaniach do wznowienia brał udział sam Jurij Grigorowicz, a gościem transmitowanego spektaklu był kompozytor baletu Arif Mielikow). Z utęsknieniem czekam już na kolejne transmisje i retransmisje baletów z Moskwy, bo w tym roku Bolszoj wybrał same hity i smaczki: Córkę faraona Petipy w rekonstrukcji Pierre’a Lacotte’a, Bajaderę w wersji Grigorowicza, Dziadka do orzechów i Jezioro łabędzie także w choreograficznej wersji Grigorowicza, jego Romea i Julię oraz Iwana Groźnego.
Z niemniejszym, a raczej większym jeszcze zaciekawieniem czekam na pierwszą premierę baletową w tym sezonie przygotowywana przez Polski Balet Narodowy, o niechwytliwym niestety tytule 1914. Początkowo, gdy dowiedziałam się o tym planie repertuarowym mocno marudziłam, że choć dla miłośników baletu będzie to niewątpliwie wydarzenie i przeżycie, to zachodzi obawa, czy taki wieczór się sprzeda, czy warto wprowadzać na stałe (tzn. na jakiś czas, jak to teraz z niemal wszystkimi spektaklami bywa) taki np. Zielony stół – tytuł wprawdzie fundamentalny dla rozwoju XX-wiecznego tańca i teatru tańca, ale dość hermetyczny, niełatwy, efektowny w dość nieoczywisty sposób. Dziś widzę, że wieczór złożony z „wojennych” w tematyce choreografii Kyliana (Msza polowa), Joossa (Zielony stół) i nowej pracy Roberta Bondary (Nevermore…?) będzie bardzo mocny, bardzo wzruszający, a nawet wstrząsający. Pamiętając, jak warszawski zespół zatańczył w Artifact suite Forsythe’a spodziewam się wykonania na najwyższym poziomie (w Mszy polowej), jestem spokojna, że z tańcem wyrazistym w Stole nasi tancerze poradzą sobie cudownie (ponoć niemal każdy choreograf z Zachodu po pracy z polskimi tancerzami podkreśla ich umiejętność tworzenia roli, postaci scenicznej, ich emocjonalność). Oczywiście zupełnie inaczej, niż tamtych wielkich i znanych choćby z nagrań choreografii, jestem ciekawa nowej pracy Roberta Bondary. Na spotkaniu przedpremierowym w Teatrze Wielkim można było obejrzeć kawalątek próby, która choreograf prowadził z Martą Fiedler i Adamem Myślińskim, i ten duet niezmiernie mi się spodobał, nawet w takiej surowej jeszcze formie.
Msza polowa to hit, jeśli można i wypada użyć takiego określenia w stosunku do baletu mówiącego o ofierze życia, jaką składają młodzi mężczyźni – żołnierze na ołtarzu wojny. No ale co tu kryć – choreografia na 12 tancerzy mężczyzn musi działać. No i ten piękny, czysty, w moim odczuciu wyidealizowany, płynny ruch Kyliana… Na przedpremierowym spotkaniu Yvan Dubreuil, asystent Kyliana tak pięknie mówił o tańcu jako sposobie tworzenia piękna, w opozycji do tragedii i zniszczenia wojny, że już coś chwytało mnie za gardło… Zielony stół to krok milowy na drodze baletu do wyjścia z gorsetu tańca klasycznego i pięknych, ale często błahych spektakli. Każdy, kto interesował się historią tańca, kto studiował jakiekolwiek kierunki związane z tańcem, kto uczestniczył w warsztatach i wykładach na ten temat – ten oglądał sfilmowaną wersję tego baletu. Co ciekawe, przekazująca ten balet naszemu zespołowi Jeanette Vondersaar krytycznie odniosła się do tej nakręconej w studio filmowym wersji – powiedziała, że nie poleca… zatem jedyna okazja, żeby zapoznać się z Zielonym stołem w jego „ortodoksyjnej” wersji Kurta Joossa – w listopadzie w Warszawie, no chyba, że kogoś stać na dalekie podróże, bo oczywiście od 1932 roku do dziś był on i jest pokazywany na niezliczonych scenach (w Polsce był prezentowany w Łodzi). Świetnie, że jak zapowiedziano, przed spektaklami będą się odbywać (w Salach Redutowych lub Głównym Foyer) spotkania wprowadzające w tematykę tego wieczoru, bo oczywiście można go oglądać wprost, bez żadnego przygotowania i balastu wiedzy, ale myślę, że w tym konkretnym wypadku pogłębiona wiedza na temat stylu choreografów i kontekstu historycznego powstania tych baletów może tylko wzbogacać odbiór. No i będzie to okazja do spotkania z wybranymi twórcami wieczoru.
With havin so much content do you ever run into any issues of plagorism or copyright
infringement? My website has a llot of exclusive content I’ve either
authored myself or outsourced buut it sems a lot of it is popping it
up alll over the internet without my authorization. Do you know any methods to help protect against content from being stolen? I’d certainly appreciate it.
Alsso visit my homepage how to bowl more consistently (Terri)