Po kolejnej porcji spektakli (maraton Don Kichotów w Polskim Balecie Narodowym trwa – ostatni spektakl w tym sezonie jutro) wracam do tego przedstawienia coraz precyzyjniej widząc jego zalety, ale i wady. Zalet niemal nie trzeba wyliczać: przedstawienie jest jasne, kolorowe, choć do urody niektórych kostiumów można by mieć zastrzeżenia, a scenografia ostatniego aktu idealnie nadaje się na tło dla gali baletowej, dla Cervantesa dużo mniej… Zaletą jest też bardzo duża ilość różnorodnych tańców charakterystycznych, w których może się popisać mnóstwo solistów ( i nie tylko, bo w PBN dawno już partie solistyczne mogą wykonywać także koryfeje czy członkowie corps de ballet, jeśli tylko mają po temu predyspozycje i talent – a mają!). Nadal nie przekonuje mnie wprowadzenie dwóch różnych partnerek dla Espady w dwóch aktach, co strasznie miesza w głowach widzom, a z rzeczonych tancerek czyni role raczej epizodyczne, ale fakt – każda z tych partii wymaga zupełnie innych umiejętności, co nie przekreśla możliwości znalezienia jednej idealnej ich wykonawczyni. No i jeszcze można by wymieniać i wymieniać udane zabiegi inscenizacyjne w tym przedstawieniu – zabawnego żelaznego konia Don Kichota, teatrzyk kukiełkowy w obozie cyganów i sam taniec cygański – wydaje mi się tylko, że sam wiatrak, tak przecież istotny, nierozerwalnie spleciony z mitem Don Kichota jest mało wyeksponowany.
Mimo tego wszystkiego jednej rzeczy w warszawskim Don Kichocie wciąż brakuje, choć w dużej mierze zależy to od obsady – wciąż brak mi tego specyficznego ogrania niektórych momentów, tak w warstwie ruchowej, jak i po prostu mimicznej. „Starzy” wyjadacze stołecznego baletu, a zwłaszcza artyści zza wschodniej granicy, gdzie ten balet należy do kanonu i jest bardzo często i chętnie grany, dodają od siebie owe smaczki i dzięki temu między postaciami rozgrywa się subtelny i przezabawny niemy dialog, z którego baczny obserwator ma nie lada zabawę. Dodatkowo te smaczki przekładają się na „zagęszczenie” akcji i nawet kiedy w warstwie narracyjnej nic się nie dzieje, kolejne tance charakterystyczne są wplecione w akcję. Kiedy indziej jednak, kiedy młodzi artyści odgrywają po prostu to, co przekazał im pedagog oraz skupiaj się na jak najlepszym wykonaniu tańca – wtedy ten mający skrzyć się dowcipem i zabawą Don Kichot troszkę kuleje. Oczywiście, są to narzekania baletomanki, osoby, która naoglądała się prześlicznych spektakli w wykonaniu gwiazd i wie, co można z Don Kichota wykrzesać (choć i w poprzednim warszawskim Don Kichocie mimo, delikatnie ujmując mało udanej inscenizacji, tych akurat aktorskich smaczków nie brakowało).
O co konkretnie chodzi? A choćby o to, jak zabawnie można odegrać przekomarzanie się Kitri i Basilia w pierwszym akcie, jak można rozegrać sceny wzajemnej zazdrości obojga o siebie nawzajem, gdy to jedno, to drugie rzuca ukradkowe spojrzenia na ukochaną osobę, gdy ta np. tańczy z Don Kichotem, lub kradnie całusy przyjaciółkom Kitri. Można to „baletowo” zamarkować, ale można to zagrać tak, że aż iskry tryskają. Albo takie mgnienie oka, gdy pojawia się Espada i toczy dookoła powłóczystym spojrzeniem macho – Basilio szybkim ruchem i miną zaznacza, że „Kitri jest moja i wara ci od niej”. Także między Tancerką Uliczną i Espada toczą się podobne gierki i jeśli zostanie to wprawnie rozegrane, mamy tu prawdziwe portrety namiętnych hiszpańskich charakterów, albo tylko zdawkowe miny i gesty banalnej pantomimy.
Trudno mi wyrokować, czy to przez samego choreografa, czy gdzieś w toku prób pogubiły się niektóre zwyczajowe gesty i chwyty zapewniające beztroską zabawę publiczności. W jednym z tańców Kitri i Basilia dziewczyna macha nóżką przed oczyma ukochanego, za trzecim razem chłopak chwyta ją i podnosi w górę. Zwykle bywa to ograne usiłowaniem „schwytania nóżki” przez Basilia (co w ubiegłym sezonie pokazał w parze z Aleksandrą Liashenko tańczący gościnnie Basilia Filip Barankiewicz).. U nas nie… Podobnie też aktorsko trzeba zrobić scenę „popełniania samobójstwa” przez Basilia, co jest o tyle trudne, że trzeba w krótkim czasie zadbać o wiele elementów (wbicie noża, rozwiązanie wiązadeł płaszcza, ułożenie go na ziemi, ułożenie się na nim w wystarczająco manifestacyjny i zabawny sposób). To niby nie jest taniec, ale tzw. szeroka publiczność właśnie z tego czerpie najwięcej zabawy i przez ten właśnie pryzmat odbiera Don Kichota. To ma być komiczne. Najlepiej sprawdza się para Aleksandra Liashenko i Maksim Woitiul, choć także Vladimir Yaroshenko ma świetne momenty aktorskie jako Basilio, a Paweł Koncewoj jest z kolei jako postać najbliższy wesołemu zawadiackiemu cyrulikowi. Dwie inne Kitri: Maria Żuk i Yula Ebihara są tak pięknymi „Hiszpankami”, że gdzieś gubi się ta szczypta komizmu, której brakuje w ich interpretacjach, a tu trzeba się „powygłupiać”. Oczywiście w głównych partiach Kitrii i Basilia do dobrego tonu należy też – w zależności od możliwości technicznych – wzbogacać wykonanie o popisowe elementy, czasem doprowadzane wręcz do poziomu sportowego wyczynu. Stąd różne wersje popisowego 32-krotnego fouetté w finałowym pas de deux – każda Kitri ma swój własny pomysł na olśnienie widowni. Każda też z tancerek popisuje się tym, co opanowała do perfekcji – Aleksandra Liashenko – jak zauważył jeden z zachwyconych widzów na spotkaniu poprzedzającym spektakl – podnosi nogę w górę wyżej niż ktokolwiek i stoi na poincie dłużej. To jest właśnie ten smak Don Kichota. Zresztą – kiedy Maksim Woitiul wyskakuje do touru w powietrzu, a potem ląduje na kolanie i jeszcze zdąży pstryknąć palcami dłoni schowanej za plecami – dreszcz przeszywa widownię.
Podobnie jest i z postaciami drugiego planu – bardziej niż w każdym innym balecie widać tu potrzebę dopracowania strony interpretacyjnej. Niezależnie od tego, że Don Kichot jest baletem klasycznym i w scenie snu taniec musi być idealny, to w pozostałych scenach ważniejsze jest zabarwienie charakterystyczne, hiszpańskie lub po prostu aktorskie. Tak jest z partią Espady która choć stawia wysokie wymagania techniczne (skoki i piruety), to bez odpowiedniej prezencji i wyczucia stylu traci cały swój urok. W PBN wszyscy wykonawcy tej roli prezencję mają taka, że na ich widok żeńska część widowni doznaje szybszego bicia serca (Vladimir Yaroshenko, Robin Kent, Kristóf Szabó – którego debiutu w tym sezonie nie widziałam, ale liczę, że będę miała okazje w przyszłości to nadrobić, a w ub. sezonie Viktor Banka). Ten ostatni okazał się idealnym wykonawcą roli Espady. Nie tylko odtańczył znakomicie co miał do odtańczenia, nie tylko wyuczył się (jak wszyscy wykonawcy) popisowego kręcenia i wymachiwania kapą – bo sądzą c z rozmiaru, choć nie mięsistości tkaniny, to kapa, nie muleta), to przede wszystkim wystudiował gest i postawę prawdziwego toreadora. Zupełnie jakby się oglądało espadę podczas popisowej walki z bykiem – nogi niezbyt szeroko rozstawione, stopy jak przyklejone do podłoża, obrót tylko tułowiem, skręt ramion i barków, w ostatniej chwili zmiana położenia stóp, a w tańcu z kapą stopy jak wbetonowane w scenę, klasyczne przegięcie się do tyłu wraz z ruchem wyrzucanego nad głową materiału, wspięcia na palce, postawa: barki jak najmocniej ustawione frontem do widza, nogi bokiem. W porównaniu z Banką Vladimir Yaroshenko jest ciut za bardzo plastyczny, a Robin Kent zapomina po wyprostowanej postawie i w tańcu z kapą za mocno zgina się, by uzyskać wyrzut materiału nad głowę, ale potem nie wychyla do tyłu – od niuanse, a jak wpływają na ogólny wygląd ciała w tańcu i, co za tym idzie, na stylowość wykonania.
Stylowość – przy tym haśle nie sposób nie wyróżnić jednego wykonawcy, który (co nie dziwne) jest dosłownie urodzony do interpretowania tańców hiszpańskich. Carlos Martín Pérez, rodowity Hiszpan, wykonuje Bolero w III akcie Don Kichota z precyzją, gestem i ustawieniem ciała i głowy, które jest nie do podrobienia albo wymaga głębokich studiów. Chętnie zobaczyłabym i Espadę w jego wykonaniu. Co za gracja i siła w jednym! Tańczy w parze z Karoliną Sapun, która także trafiła tu na swoją rolę – poza Bolerem znakomicie, porywająco prezentuje się jako wiotka i giętka Mercedes w czerwonej falbaniastej sukni, która to suknia zresztą każdej występującej w niej tancerce pomaga zbudować olśniewającą kreację sceniczną.
Długo można by pisać o poszczególnych tańcach i ich wykonawcach, nie pomijając klasycznych wariacji w Śnie Don Kichota (ach, znów ta Aleksandra Liashenko – jej wariacja Dulcynei jest po prostu doskonała, a co za moc w skokach!), czy w grand pas w III akcie, gdzie talenty Any Kipshidze, Paliny Rusetskiej, Elizy Walaszczyk, Anety Zbrzeźniak i innych tancerek PBN mają okazje zabłysnąć klasycznym blaskiem. Bo oczywiście Don Kichot to nie tylko świetna rozrywka na wysokim poziomie, ale też wdzięczny, ale niełatwy balet do doskonałego odtańczenia.
PS. Podczas ostatniego w serii przedstawień Don Kichota wprost oczu nie można było oderwać od głównej pary wykonawców. Kitri i Basilio w interpretacji Aleksandry Liashenko i Maksima Woitiula to była po prostu doskonałość. Tu można mówić o interpretacji, bo sam taniec – w najbardziej popisowej i nieskazitelnej formie – był dla nich czymś oczywistym. Z niezwykłą przyjemnością oglądało się Maksima Woitiula w jego najlepszej formie, tak w tańcu, jak i w grze aktorskiej i partnerowaniu wprost niezawodnego. Mógł być nawet odwrócony tyłem, ale bezbłędnie na granicy scenicznego ryzyka chwytał rzucającą mu się w ramiona partnerkę. Niemal bez wysiłku wykonywał skoki szpagatowe, by zaraz pewnie wylądować i podtrzymać Kitri w kolejnej ewolucji. Oddychał wraz z muzyką. A Aleksandra Liashenko! – takich wykonań się nie zapomina, takie wieczory przechodzą do historii. Nie wiadomo, czy bardziej chwalić swobodę gry aktorskiej, te wszystkie „minki” i „oczka”, czy to co jednak dla tancerki najważniejsze – nieskazitelność linii w Śnie Don Kichota, precyzję, wdzięk, 32 fouette wreszcie kręcone co trzecie podwójne… Maestria.
Podczas tego spektaklu ze sceną Teatru Wielkiego pożegnał się długoletni pierwszy solista warszawskiego zespołu Sergey Basalaev. To jednak nie ostatnie spotkanie sceniczne z artystą, bo już 15 czerwca o godz. 19 odbędzie się jego uroczysty benefis w Teatrze Palladium. Bilety do kupienia portalach biletowych (e-bilet. eventim, biletyna, kupbilecik) oraz w kasach teatru.