Wybierając się na transmisję kinową Coppelii z moskiewskiego Teatru Bolszoj zastanawiałam się ile razy i kiedy widziałam ten balet w Polsce. Otóż tylko raz! W Poznaniu w Teatrze Wielkim wystawiono to urocze dziełko w 2009 roku w opracowaniu choreograficznym Sławomira Woźniaka, a partię Swanildy tańczyła, jeszcze wtedy mi nie znana, Aleksandra Liaszenko, która wkrótce potem zawędrowała do zespołu warszawskiego baletu, by stać się jedną z jego najjaśniejszych gwiazd. Ten spektakl pamiętałam doskonale, wiem też, że Coppelia w wersji Giorgia Madii była (jest?) w repertuarze Opery Wrocławskiej (ale tego przedstawienia nie widziałam). Zadziwiające, że ten czarujący balet komiczny jest tak rzadko wystawiany. Dziwić to może tym bardziej, że w odróżnieniu od popularnego Jeziora łabędziego czy Śpiącej królewny nie wymaga dużego zespołu, więc łatwiej go zaprezentować również kompaniom nie liczącym się w dziesiątki tancerzy. Oczywiście spektakl z Bolszoj, który widzowie na całym świecie mogli 10 czerwca obejrzeć na żywo na ekranach kin, prezentował się bardzo okazale, był też podzielony aż na trzy akty, nie tylko ze względu na tradycyjną teatralną scenografię (pieczołowicie odtworzoną według zachowanych szkiców z końca XIX wieku), ale także z powodu rozbudowanych scen zbiorowych, zgodnie z choreografią zrekonstruowaną przez Siergieja Wichariewa na podstawie notacji Stiepanowa, którą na szczęście w Petersburgu starano się zapisać wszystkie balety w choreografii Mariusa Petipy.
Przedstawienie transmitowane z Teatru Bolszoj mogło dać wielbicielom klasycznego baletu mnóstwo radości i satysfakcji. Takie lekkie balety z akcją z jednej strony zawierają piękne i wymagające sceny czysto popisowe, z drugiej – dają pole do aktorsko-interpretacyjnego popisu tancerzom i na tle dzisiejszego, współczesnego repertuaru, często oddziałującego tylko czystym ruchem, rozczulają niedzisiejszym urokiem. Nie jestem wprawdzie pewna, czy szeroka publiczność, którą transmisje przyciągają do kin (jakoś łatwiej jest przełamać obawę przed pójściem do kina na pokaz baletu, niż przed przestąpieniem progu teatru operowo-baletowego) do końca rozumie XIX-wieczną „pantomimę” baletową, ale kiedy obejrzy się kilka takich tytułów, zaczyna się ją „czytać” – trening czyni mistrza! Dla mnie te „rozmowy rękami” to zawsze dodatkowy smaczek XIX-wiecznych baletów i wciąż okazuje się, że ówcześni twórcy spektakli tanecznych mieli bardzo szeroki arsenał gestów symboliczno-znaczących.
fot. D. Jusupow/Teatr Bolszoj
Moskiewska Coppelia została wystawiona w 2009 roku przez wspomnianego wyżej, nieżyjącego już niestety tancerza, pedagoga i rekonstruktora baletów, Siergieja Wichariewa. Wraz ze współpracownikami odtworzył on nie tylko choreografię Coppelii, (tak jak prawdopodobnie wyglądała ona w 1894 roku, kiedy to wersję Petipy wznowił Enrico Cecchetti), ale także oprawę scenograficzną i kostiumy według szkiców udostępnionych przez Państwowe Muzeum Sztuki Teatralnej i Muzycznej w Sankt Petersburgu oraz Bibliotekę Teatru Narodowego w Sankt Petersburgu. Coraz rzadziej widujemy, nawet w klasycznych baletach wystawianych dziś, malowane horyzonty i przestrzenne dekoracje, więc był to dodatkowy walor, zwłaszcza, że i stroje i scenografia były prześliczne. Realistyczne widoki miasteczka, gdzie rozgrywa się akcja były sielskie, a pracownia Coppeliusa mroczna, ale o bogatym wystroju. O kostiumach – pełnych detali i bardzo kolorowych – można mówić w samych superlatywach. Oczywiście, dziś zabawne wydają nam się, ale przez to urocze, baletowo przestylizowane stroje „wiejskie” i „ludowe” w mazurce czy czardaszu.
fot. E. Fetisowa/Teatr Bolszoj
Szczyt wysublimowania i przepychu, jak na balet komiczny, Coppelia osiągnęła w III akcie, w którym w symbolicznym divertissement na Święcie Dzwonu tańczą dwadzieścia cztery Godziny (każde sześć w innych kostiumach charakteryzujących przypisaną im porę dnia lub nocy) oraz postaci personifikujące Jutrzenkę, Modlitwę, Pracę i Szaleństwo (Szaleństwo przypisane jest godzinom wieczornym, po Pracy…) Przepiękne i wspaniale zdobione paczki na licznych warstwach tiulu wspaniale poruszały się w tańcu. Jutrzenka tańczyła w kostiumie złoto-różowym (trochę niepewna, ale o świetnych warunkach Anastazja Denisowa), Modlitwa (piękna, długonoga Antonina Czapkina) miała kostium biały, ale bogato zdobiony czarnymi rozetkami, Praca (silna i sprawna Daria Boczkowa) miała strój trochę antyczny w wyrazie, biało-złoty, a towarzyszące jej Godziny trzymały w dłoniach sierpy. Fantastycznie zaprezentowała się w swojej żywiołowej wariacji z licznymi skokami szpagatowymi Jelizawieta Krutieliewa jako Szaleństwo. Jeśli pisze się o żywiołowości, to jej kwintesencją były tańce charakterystyczne w I akcie w wykonaniu zespołu i par solistów. Tańce charakterystyczne, czyli ludowe lub tańce różnych narodów, stylizowane na „baletową” modłę, pierwsze niestety padają ofiarą uwspółcześniania wielkiej klasyki i coraz rzadziej widujemy je na scenach świata. Dlatego tak miło było popatrzeć na energicznego, z sentymentalna nutką, czardasza.
Coppelia to balet komiczny, a więc główne postaci to ludzie z krwi i kości, nie mający nic wspólnego z wysublimowanymi, ale czasem zbyt do siebie podobnymi, baletowymi książętami i księżniczkami. Tu trzeba zbudować postać, błysnąć komizmem i wyrazistą grą aktorską, nie bać się mocnej, choć nie przerysowanej mimiki. Margarita Szrajner* jako Swanilda i Artiom Owczarenko jako Franz stworzyli znakomitą parę młodych, zakochanych i sprzeczających się ludzi, trochę psotnych, trochę zabawnych, ciepłych. Szrajner dosłownie błyszczała, nie tylko techniką, ale i swobodą sceniczną. Była urocza, zabawna, a trudności choreografii pokonywała, jakby nie istniały. Swanilda to zresztą rozbudowana partia, przy niej partnerujący jej Franz wypada blado, bo właściwie ma do wykonania tylko partnerowanie w I akcie w Adagio z kłosami i pas de deux w finale. Jak powiedział Artiom Owczarenko w wywiadzie w przerwie spektaklu, Franz w pierwszym akcie głównie gra, w drugim przez większość akcji scenicznej śpi, ale za to w III ma do wykonania kilkuczęściowa wariację, która wymaga wiele siły i odpowiedniej kondycji. Oboje wykonawcy głównych ról byli znakomici i z przyjemnością się na nich patrzyło. Szrajner ma wielką siłę, szybkość i równowagę, świetnie wygląda zarówno w powietrzu, jako i w drobnych kroczkach sur le pointes. Skok ma elastyczny i mocny – zachwycała. Owczarenko był bardzo sympatyczny młodzieńczym Franzem i także swoją wariację wykonał popisowo! Świetnie też partnerował swojej mniej doświadczonej koleżance – artyści byli doskonale zgrani. Nie można też zapomnieć o etatowym odtwórcy ról charakterystycznych w Teatrze Bolszoj – Aleksieju Łoparewiczu w roli Coppeliusa. Ten bardzo wysoki tancerz po raz kolejny sprawdził się znakomicie rysując postać wynalazcy-dziwaka jako sympatycznego w gruncie rzeczy i czasem trochę fajtłapowatego jegomościa.
fot. D. Jusupow/Teatr Bolszoj
Coppelię z Teatru Bolszoj będzie jeszcze można zobaczyć w kinach w sierpniu (już z nagrania). Serdecznie polecam to przedstawienie nie dlatego, że pracuję w nazywowkinach.pl dystrybuującym to i inne przedstawienia z moskiewskiej sceny, ale dlatego, że nie mamy zbyt wielu okazji, aby zobaczyć balet w takiej rozkosznej XIX-wiecznej stylistyce i tak dobrym wykonaniu.
fot. E. Fetisowa/ Teatr Bolszoj
*Margarita Szrajner została uznana za potencjalną gwiazdę, już gdy ukończyła Akademię Baletu przy Teatrze Bolszoj w 2011 roku, ale jej pierwsze występy solowe zdarzały się tylko w bardzo niewielkich partiach. Kiedy zespół baletowy Bolszoj objął nowy dyrektor Machar Wazijew, natychmiast zauważył Margaritę, co zaowocowało całą serią jej debiutów w głównych rolach w Płomieniu Paryża, Sylfidzie, Rubinach i Don Kichocie. I wszystko w zaledwie trzy miesiące! W roli Kitri Szrainer zadebiutowała niespodziewanie dla siebie samej podczas londyńskich występów baletu Bolszoj w 2016 roku.