Trzeba być naprawdę nawiedzonym baletomanem, żeby jechać trzy godziny z Warszawy do Kielc na godzinny spektakl i jeszcze mieć z tego niesamowitą radość i przyjemność. Ja jednak jestem takim własnie przypadkiem. Przyjemność zapewnili Stacy Boeddeker i Ricky Palomino, dwoje choreografów z USA i zespół Kieleckiego Teatru Tańca. Tranzyt Wenus to termin astronomiczny – moment, kiedy Wenus wędrując po swojej orbicie znajduje się między Ziemią a Słońcem. Według dawnych wierzeń miał być to czas przełomowy, czas nowego początku, ale i czas zagrożenia. Najbliższy tranzyt Wenus będzie miał miejsce już 6 czerwca 2012 roku! W balecie amerykańskich choreografów oglądamy taki właśnie moment zagrożenia, kiedy wojowniczy Mars może zniszczyć miłość rządzącą wszechświatem, a co za tym idzie jego harmonię.
Symboliczna fabuła jest okazją do przypowieści o miłości, o zaufaniu, ale też do stworzenia niesamowitego widowiska, jakiego jeszcze na polskich scenach tanecznych nie było. Bo Stacy Boeddeker i Ricky Palomino prezentują zupełnie niespotykany styl i język tańca, są nieskrępowani żadnym „bo nie wypada”, „bo to się nie łączy”, nie mają kompleksów, nie boją się ryzyka, nie wstydzą się też, że chcą pokazać publiczności spektakl atrakcyjny pod każdym względem. I nawet, jeśli czasem popadają w zbytnią dosłowność (czarni „źli” Jowisz, Neptun i Pluton w niby-starożytnych chlamidach), a nawet kicz – to wszystko jest tak szczere i urocze, że zupełnie nie przeszkadza i nie denerwuje. Przede wszystkim jednak
zaciekawia, wciąga, a nawet zachwyca zastosowana przez nich mieszanka stylów
tanecznych połączonych w zupełnie nowy, niebanalny sposób. W tańcu kobiecych
bóstw/planet przeważa trochę „rozmiękczony”, uplastyczniony taniec klasyczny,
ale bez użycia point, na półpalcach, z piękną pracą rąk, ale, gdy trzeba, także
miękkim „współczesnym” kręgosłupem. U panów przeważa połączenie różnych stylów
hip-hopowych, szczególnie locking, robot dance i animation, ostrych „szarpnięć” ramionami, tułowiem, raptownych zmian pozycji ciała. Wszystko to zadziwiająco płynnie przechodzi w jazz i broadway jazz oraz elementy modern dance, bez żadnej widocznej granicy i zgrzytu.
Całość skąpana jest w dziwacznej, równie eklektyczne estetyce: kostiumy
niektórych „planet” inspirowane są strojami baletowymi – paczkami, a nawet
postaciami białego i czarnego łabędzia, z drugiej strony mamy męskie tuniki połączone
z plastykiem, błyszczącą folią, metalem i skórą, ostrym makijażem oczu niczym w
teledysku Queen Breakthru. Ważną rolę odgrywają dwie jeżdżące platformy z niebieskimi i czerwonymi reflektorami, a także intensywne w wyrazie projekcje i
światła. Wszystko to tworzy ekscytująca mieszankę stylistyki z filmów SF lat 80-tych,
amerykańskiej ulicy, baletu i Broadway’u. Poszczególne sceny są na zmianę
oniryczno-romantyczne i żywiołowe, naznaczone hip-hopowym bitem. Artyści KTT
odnajdują się w tej mieszance wspaniale – urzekają świeżością, precyzją
wykonania, artystki tańczące role gwiazd świetnie potrafiły błyskawiczne przejść
od „baletowych” póz do poppingu, a soliści zbudować naszkicowane grubą kreską
postaci planet: ponurego Jowisza (Michał Stoch), eterycznej Mgławicy (Anna
Kmiecik), brutalnego Marsa (charyzmatyczny Bartłomiej Łącki), kobiecej Ziemi
(Małgorzata Ziółkowska), poetyckiej Wenus (Ewelina Kubot) i czułego Słońca,
obrońcy Wenus (absolutnie doskonały Grzegorz Pańtak). Spektakl wart polecenia
nie tylko miłośnikom sztuki tańca, ale i też szerokiej publiczności, która chce
przeżyć i zobaczyć coś nietuzinkowego, barwnego i wyjątkowego.
1. Bartłomiej Łącki oraz Zespół KTT, 2. od l. Grzegorz Pańtak, Małgorzata Ziółkowska, Barbara Karol; fot. Marcin Boruń
Miło mi poinformować czytelników bloga, że opis premiery Kieleckiego Teatru Tańca umieszczony na blogu, został (za moją zgodą) przedrukowany na łamach lutowego numeru (02.2012) magazynu Trendy (http://www.trendymagazyn.pl/)