Tydzień temu w kinach na całym świecie, w tym w kilkudziesięciu w Polsce, rozpoczął się jubileuszowy, bo już dziesiąty, sezon transmisji i retransmisji spektakli baletowych ze sceny Teatru Bolszoj w Moskwie. Transmitowano po raz pierwszy na żywo Rajmondę, balet z 1898 roku, stworzony przez Mariusa Petipę do muzyki Aleksandra Głazunowa. Oczywiście, jak to z XIX-wiecznymi baletami bywało i bywa, do naszych czasów nie przetrwała tamta, historyczna wersja. Choreografię, a nawet libretto Rajmondy „po drodze” przez czas przerabiali i poprawiali, albo po prostu przeinaczali, przekazując sobie to, co pamiętali, najróżniejsi choreografowie i pedagodzy. Jedni nieświadomie (z powodu zawodnej pamięci), inni świadomie – w celu uatrakcyjnienia widowiska, podążania z duchem czasów, etc. zmieniali i samą warstwę ruchową, i interpretacyjną, i treściową. Rajmonda to typowy balet divertissement, w którym fabuła (wyjątkowo zresztą wątła, nawet jak na XIX-wieczną „ramotkę”) stanowi jedynie pretekst do tanecznych popisów, feerii kostiumów, tańców różnych narodów oraz fantastycznych wizji przedstawionych za pomocą tańca klasycznego o najwyższym stopniu trudności.
Z Moskwy transmitowano Rajmondę po kolejnym odświeżeniu tej wersji baletu, którą w 1984 roku stworzył (na bazie choreografii Petipy i jego następców) Jurij Grigorowicz. W 2003 odświeżył ją, zmieniając przy tym trochę libretto. W tradycyjnym libretcie (autorstwa Lidii Paszkowej i samego Petipy na podstawie średniowiecznych legend rycerskich) postacią mającą wpływ na losy bohaterów i działająca na zasadzie „deus ex machina” była Biała Dama – legendarna opiekunka zamku, w którym mieszka tytułowa Rajmonda. Była to zjawa potrafiąca w odpowiednim momencie złapać za rękę „czarny charakter”… W wersji z 2003 roku, która teraz powróciła na historyczną scenę Teatru Bolszoj (w czasie sześcioletniego remontu budynku głównego była grana na nowej, mniejszej scenie) Białej Damy nie ma – bohaterowie muszą sobie radzić sami. Niewiele jest tam zresztą do radzenia sobie, bo jak wspomniałam, intryga jest wątła, a konflikt dramatyczny niemal nie istnieje. Rzecz dzieje się w średniowieczu, gdzieś na Węgrzech. Młoda arystokratka Rajmonda żegna się ze swym narzeczonym Jeanem de Brienne, który wyrusza na wyprawę krzyżową. Gdy Rajmonda pozostaje sama zasypia i we śnie najpierw tańczy z narzeczonym, potem widzi nieznajomego Saracena, który składa jej hołd i pragnie zdobyć jej rękę. Budzi się przerażona. W dniu swych urodzin Rajmonda świętuje w otoczeniu całego dworu. Pojawia się znany jej ze snu saraceński wojownik Abderakhman, który prosi o rękę dziewczyny i składa bogate dary. Gdy Rajmonda demonstruje coraz bardziej swoją odrazę, świta Saracena pomaga mu ją porwać. W tej jednak chwili pojawia się Jean de Brienne i ratuje narzeczoną. Na rozkaz króla Węgier Abderakhman i Jean pojedynkują się i Saracen pada martwy. W ostatnim akcie młoda para: Rajmonda i Jean de Brienne świętują, co jest okazją do licznych tańców węgierskich, a także galopa i mazura, zwieńczonych popisowym pas de deux, a właściwie grand pas głównych bohaterów z towarzyszeniem czterech par drużbów.
Scena finałowa (fot. E. Fetisowa / Teatr Bolszoj)
Rajmonda to poza Rosją balet mniej znany i niemal nie wystawiany, dlatego pozwoliłam sobie streścić libretto. Czasem na konkursach lub galach baletowych prezentowane są wybrane wariacje z tego tytułu, szczególnie wariacja i koda Rajmondy lub całe grand pas w węgierskim stylu. Mimo ewidentnego braku dramatyzmu akcji na uwagę zasługuje piękna, melodyjna i taneczna muzyka Głazunowa – oczywiście konwencjonalna, w tańcach narodowych bardzo stylizowana, ale np. rozbudowany mazur z ostatniego aktu ma wybitnie polski charakter i pod tym względem przerasta np. „mazurki” umieszczane w baletach przez Piotra Czajkowskiego. Oczywiście braki w libretcie zupełnie nie przeszkadzają zaprzysięgłym baletomanom, którzy z zapartym tchem śledzą każe wyrafinowane pas, wykonywane przez zespół i solistów. Pod tym względem Rajmonda, jak wiele baletów Petipy, jest niezwykle wymagająca nie tylko w stosunku do tytułowej bohaterki (aż pięć różnorodnych wariacji!), ale także w stosunku do zespołu, szczególnie żeńskiego. Grigorowicz w swojej XX-wiecznej wersji zadbał oczywiście, aby w zapomnienie poszła XIX-wieczna tradycja, że tańczy główna bohaterka, ewentualnie jej partner – ukochany, natomiast „czarny charakter” działa jedynie za pomocą baletowej „pantomimy”. Dzięki temu i Jean de Brienne otrzymał piękną wiązankę wariacji, nie tylko w finałowym pas de deux, ale i w I akcie, w scenie pożegnania i w scenie snu, a Abderakhman – żywiołowe tańce w divertissement swych poddanych saraceńskich i hiszpańskich. Scenograficzna i kostiumologiczna oprawa Rajmondy autorstwa ulubionego współpracownika Jurija Grigorowicza – Simona Wirsaładze odrobinę trąci myszką, ale to poniekąd już zabytek sztuki teatralnej czasów późnego ZSRR, w rozpoznawalnym dla Wirsaładze stylu. Ponadto widać, że kostiumy uszyto na nowo, korzystając z nowoczesnych materiałów, które lepiej funkcjonują na ciałach tancerzy oraz w ruchu. Kostiumy w tańcach charakterystycznych są piękne, bardzo bogate i pełne detali, choć oczywiście bardzo mocno, „baletowo” stylizowane, podobnie jak „średniowieczne” stroje dworzan i trubadurów.
Igor Cwirko jako Abderakhman (fot. E. Fetisowa / Teatr Bolszoj)
W transmitowanym spektaklu wystąpiła czołówka pierwszych solistów Bolszoj, natomiast w pomniejszych rolach i w zespole widać było znaczne odmłodzenie kadr i zupełnie nowe twarze. Abderakhmanem był Igor Cwirko i choć ta postać pojawia się tylko w śnie Rajmondy i w II akcie, niewątpliwie „skradła show” głównym bohaterom. Stało się tak i ze względu na wyrazistość saraceńskiego bohatera, ciekawej postaci na tle dość papierowych głównych bohaterów, i ze względu na dynamiczność i wirtuozerię jego tańców, o brawurowym wykonaniu nie zapominając. W interpretacji Cwirki Abderakhman był prawdziwie zakochanym i pełnym namiętności Saracenem i tylko z powodu stereotypowego libretta musiał umrzeć zabity przez narzeczonego Rajmondy. Tego ostatniego tańczył Artiom Bieliakow, artysta, którego można było do tej pory podziwiać m.in. jako Błękitnego Ptaka (bardzo udany występ) czy w Bajaderze (mniej udany). Tym razem dobór tego bardzo wysokiego i o dość posągowej urodzie tancerza wydał się trafny dla stworzenia wizji silnego średniowiecznego rycerza, zwłaszcza, że i jego partnerka – Olga Smirnowa – do najniższych tancerek nie należy (w Bajaderze również tworzyli parę). Bieliakow miał parę zachwiań w tym wieczorze, wynikających jednak chyba głównie z nie dość dokładnego zgrania z partnerką w podnoszeniach, jednak jego niezwykle wysokie skoki w finałowej wariacji zatarły mieszane wrażenie. Tym bardziej, że na tle partnerki w drugiej połowie spektaklu wydawał się bardziej plastyczny aktorsko i zaangażowany w rolę. Oldze Smirnowej w partii Rajmondy trzeba oddać, że technicznie była bardzo dobra, jeśli nie rewelacyjna – pomijając wspomniane drobnostki w partnerowaniach tańczyła bezbłędnie, bez wysiłku i niezmiernie precyzyjnie. A jednak moim zdaniem zupełnie nie stworzyła postaci, ani nie ukazała jej przemiany. Jedynie konwencjonalnie ogrywała odrazę do Saracena, poza tym pozostawiała chłodna i pozbawiona ducha, niczym kamienny posąg Białej Damy, który w tym balecie powinien występować, a dzięki interwencji Grigorowicza w libretto znikł. Transmisja kinowa i obecne w niej zbliżenia robią tej tancerce krzywdę, bo ma ona w zwyczaju reagować grymasem lub zaciśnięciem szczęk, gdy jakiś element nie do końca jej wychodzi, co powoduje, że na jej skądinąd urodziwą twarz nie zawsze przyjemnie się patrzy. Jednak pomimo tych uwag, spektakl Rajmondy transmitowany do kin był niezwykle piękny i wartościowy dla każdego miłośnika baletu, bo tego tytułu inaczej chyba nie było by okazji obejrzeć, i to wykonanego na takim poziomie. Wrażenie robił sceny i tańce zbiorowe z udziałem wielkich grup tancerzy, szczególnie w III akcie mazur, węgierski i galop.
Olga Smirnowa jako Rajmonda (fot. E. Fetisowa / Tetar Bolszoj)
Już teraz przypominam, że 17 listopada w kinach będzie można obejrzeć retransmisję Korsarza też z Teatru Bolszoj. Przedstawienie transmitowane dwa lata temu na żywo powraca i z czystym sumieniem mogę je polecić – przebogata inscenizacja, rekonstrukcja choreograficzna Aleksieja Ratmańskiego (bez postaci Alego), a w głównych partiach Daria Chochłowa jako Gulnara, Jekaterina Krysanowa jako Medora i wspomniany wyżej Igor Cwirko jako tytułowy korsarz Konrad. Więcej o tym spektaklu pisałam TUTAJ.
Widziałam Korsarza…. super, jestem zachwycona.
Kocham balet.
Na ogół do baletu raczej czułem dystans póki nie zobaczyłem go na żywo. W telewizji zawsze wydawał mi się bardzo sztuczny, ale dopiero jak widziałem z dość bliska tańczącą balet profesjonalną parę, zrozumiałem, że mógłbym się w tym zakochać :). Pozdrawiam.