(uwaga: kto nie chce poznać elementów fabuły, niech nie czyta)
Margarita Simonowa, odtwórczyni głównej roli Julii Olszańskiej, utalentowanej tancerki, a zawodowo tancerka-koryfejka Polskiego Baletu Narodowego mówi, że to film o czasie. Czas to najcenniejsze, co ma tancerz, coś, czego się obawia. W tym zawodzie czas mija szybko, jest go mało, niespodziewanie nadchodzi moment, kiedy trzeba się rozstać ze sceną, która nierzadko była całym życiem. Zarówno filmowa Jula (Julka), jak i Margarita starają się udowodnić, że życie poza baletem istnieje i że choć balet w ich życiu jest ważny, może obecnie najważniejszy, to nie jest jedyny i nie należy go fetyszyzować. Pogodzić się z tym nie może filmowy Antoin, premier danseur, gwiazdor baletowych scen kończący karierę – gra go wybitny tancerz francuski, Nicolas Le Riche, etoile Opery Paryskiej. Postać to typowa: tancerz i mężczyzna po przejęciach, zgorzkniały, nieprzygotowany do zmian w życiu, ale na końcu potrafiący sobie przypomnieć swoją młodzieńczą niepewność i inspirację.
Ja myślę, że ten film jest o pokonywaniu granic, w życiu i w sobie. W balecie dążenie do perfekcji (która ponoć nie istnieje) jest wpisane w wykonywanie tego zawodu. Filmowa bohaterka, zanim zostanie tancerką zespołu baletowego Bolszoj, musi pokonać liczne przeciwności i granice, które stawia jej i własne pochodzenie (uboga górnicza rodzina z daleko od stolicy położonego Szachtinska) i brak wcześniejszego przygotowania baletowego (na ulicy, tańczącą do przebojów puszczanych z magnetofonu, znalazł ją były tancerz Bolszoj, obecnie zapity i rozżalony – gra go Aleksandr Domogarow). Mała Jula nie rozumie tego całego baletu, francuskich nazw itp., ale coś pcha ją do Moskwy, a potem każe stawać się coraz lepszą, ale jednocześnie przyzwoitą w życiu codziennym. Jula ma szczęście – jej iskrę bożą dostrzega dawna primabalerina Olga Michajłowna Bielecka, obecnie zasłużony pedagog szkoły baletowej, która będzie o nią walczyła do końca, niezależnie od tego, jak Jula nie pasuje do świata powierzchownej elegancji, przestrzegania zasad i układzików. To cudowna rola Alisy Frejdnlich, prawdziwy koncert aktorski.
To jest też film o priorytetach, nie tylko w życiu zawodowym. Często te priorytety okazują się ważniejsze niż zawód, niż ambicja, niż główna rola. Jula zaczyna to rozumieć coraz wyraziściej, gdy widzi, że to nie szczerość i naturalność prowadzą do sukcesu, że wokół niej wiele osób gra nie fair i trudno z nimi konkurować. A bohaterka tego zwyczajnie nie chce. Instynktownie czuje, co jest ważne i to wybiera: miłość (choć być może było to tylko zauroczenie, ale było prawdziwe), pomoc matce, która w rozgoryczeniu wyrzuca jej, że córka macha sobie nogami w Moskwie, a w Szachcinsku rodzina z trudem wiąże koniec z końcem. Scenariusz nie pozwala nam łatwo opowiedzieć się po czyjejś stronie, nie daje łatwych recept. Oczywiście identyfikujemy się z bohaterką, którą spotyka wszystko to, co może spotkać i nas: zazdrość, zawiść, niesprawiedliwość, zniechęcenie, wyrzuty sumienia, traumy z dzieciństwa… Jednak nie jesteśmy w stanie potępić i matki, która po śmierci męża sama utrzymuje pozostałą trójkę dzieci i siebie, sprzątając w „bogatym” domu i która serwuje na kolację niedojedzone kanapki z łososiem z pańskiego stołu.
Oczywiście to jest też film o balecie. Podczas spotkania po seansie Margarita Simonowa podkreślała, że to jest jeden z nielicznych filmów o tej tematyce, który zbliża się do prawdy. Nie oparty na stereotypach, nie powielający opowieści o krwi w baletkach, popychaniu za kulisami, o morderczym wysiłku. Owszem, balet wymaga wysiłku, dyscypliny, rutyny. Mamy więc sceny z sali baletowej w szkole, gdzie dzień w dzień, godzina za godziną powtarza się ćwiczenia przy drążku, formuje ciało, przetwarza się w je w sprawy instrument i słyszy wyzwiska „dura”! (głupia). Ale jest też zwykłe życie w internacie szkolnym, scena oceny rocznej, w której przeznaczoną do skreślenia dziewczynkę jednak zostawia się w klasie warunkowo. Widzimy moment, gdy uczennica bandażuje sobie piersi, bo za bardzo urosły, ale i chwile, gdy grupa przyjaciół idzie na spacer, albo pije alkohol. Ani to klasztor, ani rzeźnia, zwykła szkoła, która uczy niezwykłej sztuki. I zwykli ludzie, mający zwykłe rozterki, a uprawiający niezwykły, owiany mgiełką tajemnicy zawód.
Oczywiście jest tu też o ambicji i rywalizacji, choć niesprawiedliwym wydaje mi się nazywanie Bolszoj rosyjskim Czarnym łabędziem. W szkole rywalizacja jest pokazana jako dobra, jest narzędziem do wspinania się wyżej i wydaje się, że nie towarzyszy jej negatywne uczucie do rywalki. Wydaje się nawet że jest to coś na kształt wspierającej współpracy, może nawet przyjaźni. Potem okazuje się, że w tle jest jeszcze toksyczna, nadmierna ambicja matki jednej z dziewczynek, która kazi wszystko dookoła, ale i otwiera Julii oczy. Jest wreszcie scena finałowa, w której co ma być oddane zostaje oddane, ale choć niczym w disnejowskiej kreskówce „dobro i sprawiedliwość zwyciężają”, garderobiana, dawna przyjęcia ze szkoły baletowej przypomina głównej bohaterce, że to nie jest bajka ani cud, że będzie musiała dalej pracować, aby osiągnąć to, na co zasługuje z racji talentu. Bo talent to za mało.
Z przyjemnością i radością oglądało się na ekranie „naszą” Margaritę Simonową. Tancerka, która dostała zaproszenie do castingu do tej roli przez facebooka (niech żyją media społecznościowe!) nie tylko sprostała wyzwaniu, ale prawdziwie wcieliła się w postać Julii Olszańskiej. Jako osoba nie mająca wcześniej żadnego doświadczenia z grą aktorską, oprócz wcielania się w postaci z baletów na tanecznej scenie, tancerka po prostu była Julią i sama przyznaje, że czasem trudno jej było powiedzieć, gdzie kończyła się bohaterka, a zaczynała ona sama. Dlatego też kreacja ta jest tak naturalna, bezpretensjonalna, nie udająca, nie „grana”. Czerpiąc z własnego doświadczenia i wnętrza Simonowa stworzyła postać krwi i kości, bezpośrednią, trochę zbuntowaną współczesną dziewczynę, która nie marzy o niczym szczególnym, a jednak robi rzeczy niezwykłe w zupełnie niezwykłych okolicznościach. Bo kto miał okazję pić koniak (choćby filmowy) na scenie Bolszoj z Nicolasem Le Riche?
Dzisiaj zobaczylam.pierwszy odcinek. Mam nadzieję zobaczyć wszystkie odcinki tego pięknego serialu. Trochę temat baletu jest mi znany, gdyż moja siostrzenica przez parę dobrych lat ćwiczyła właśnie balet. Czasami jako ciocia asystowalam jej w próbach,kiedy była mała dziewczynka. Dzisiaj jest.architektem ale balet sprawił że jest piękna i wysportowana dziewczyna.
Świetnie, że jest okazja znów obejrzeć ten serial, zwłaszcza u nas, bo to w Polsce, w Warszawie, w Polskim Balecie Narodowym w zespole tańczy odtwórczyni głównej roli. A sam film udany, a gdy ktos jeszcze ma takie własnie osobiste powiązania i skojarzenia ze sztuką baletu na pewno wciąga jeszcze bardziej. Miłego oglądania!