Niełatwo wystawiać i niełatwo oglądać dziś sowieckie balety. Nie każdy jest szalonym baletomanem, który czeka na 32 fouetté i skoki szpagatowe w męskiej wariacji, więc bez problemu łyknie, że był to ulubiony balet Stalina. Dla mnie od dawna liczy się taniec, maestria i dreszczyk, którego doznaję obcując z najwyższych lotów sztuką wykonawczą, więc historyjka opowiadana przez balet może mieć dla mnie drugorzędne znaczenie. Oczywiście, aby wywołać te emocje i we mnie, i przede wszystkim w wykonawcy, musi być jakiś impuls, czasem pochodzący z libretta właśnie, czasem tylko z muzyki – jak to bywa w baletach abstrakcyjnych, czy popisowych, jak Grand Pas. Dzięki transmisjom kinowym z moskiewskiego Teatru Bolszoj miałam już okazję obejrzeć „przerobiony” przez Jurija Grigorowicza Złoty Wiek, który kiedyś był o rywalizacji radzieckiej drużyny sportowej ze sportowcami ze „zgniłego zachodu”, a teraz jest o miłości tancerki kabaretowej z sowieckim człowiekiem w epoce NEP-u. Widziałam też Jasny Potok, w którym Aleksiej Ratmański mniej lub bardziej dowcipnie wybrnął z sielskiego obrazka radzieckiego kołchozu odwiedzanego przez parę tancerzy baletowych (!). Złoty Wiek, przy całej jego NEP-owskiej otoczce jest wspaniałym przykładem Grigorowiczowskiej choreografii, Jasny Potok mniej mi się podobał, bo skupiał się głownie na zadaniach aktorskich, tak, aby wydobyć z tego absurdalnego kołchoźnianego landszaftu jak najwięcej komizmu sytuacyjnego.
Z Płomieniem Paryża rzecz się ma inaczej. Gdyby nie drugie dno i dodana „wymowa ideologiczna”, nawet oryginalna wersja tego baletu stworzona przez Wasilija Wajnonena do muzyki Borisa Asafiewa broniłaby się jako balet historyczny, opowiadający o Rewolucji Francuskiej. Stworzony na bazie dorobku rosyjskiego baletu carskiego zachowywał on taneczny popis jako wartość samą w sobie i zderzał go z bardziej autentycznymi, odzwierciedlającymi niższe warstwy społeczne, tańcami charakterystycznymi, także atrakcyjnymi i choreograficznie, i wizualnie. Oczywiście Aleksiej Ratmański rekonstruując go w 2008 roku, starał się złagodzić ideologiczną wymowę i apoteozę rewolucji jako radykalnego rozwiązania problemu nierówności społecznych. Stąd m.in. dodał i rozwinął wątek arystokratki Adeline (Ana Turazaszwili), zakochanej w Jérôme, chłopskim synu, który przystąpił do rewolucjonistów, a którego wyratowała z lochu własnego ojca. Arystokratka w finale ginie na szafocie, bo rewolucja hula i nie odróżnia, kto jest wrogiem rzeczywistym, a kto tylko przynależy do znienawidzonej klasy. Finałowy, słynny ze zdjęć, marsz rewolucjonistów w stronę widowni, staje się – miast tryumfalnym – złowrogim, niepokojącym, czy i nam, siedzącym w ciemności, nie grozi wymierzone w nas ostrze….
Denis Sawin w finale Płomienia Paryża (mat. nazywowkinach.pl)
Ideologia słusznie minionej epoki, gdy wie się kiedy i dlaczego ten balet powstał, oczywiście wyłazi z każdego kącika. Niezorientowanego widza będą tylko bawić niezgrabne podskoki, którymi choreograf obdarzył postać króla Ludwika XVI (Giennadij Janin) na balu. Mnie jednak ostrze satyry wymierzone w królewską parę (Maria Antonina wdzięczy się przesadnie i – jak byśmy dziś powiedzieli – niesmacznie „gwiazdorzy”) boleśnie przypominało, o czym to tak na prawdę jest i jaki będzie dalszy ciąg tej historii… Conciergerie i szafot. Nie da się jednak odmówić Ratmańskiemu uroczej i zabawnej stylizacji całej sceny balu w Pałacu Tuileries: wymuskanego dworu, wymalowanych arystokratów i całej tej przesady i blichtru, który ściągnął na głowy rządzących gniew ludu. Z materiałów Teatru Bolszoj wynika, że Ratmański zachował (na ile mógł wiernie odtworzyć) z choreografii Wajnonena m.in. duet Armidy i Rinalda z tej sceny, czyli teatr w teatrze – popisy pary królewskich tancerzy podczas balu. Cała historia czarodziejki Armidy i jej wroga, a potem ukochanego Rinalda, zakomponowana jest jako entrée czarodziejki ze służącymi, których tańce służą za przerywnik między wariacjami głównej pary, wprowadzenie uwięzionego Rinalda, taniec Amorka, pas de deux, taniec Furii prześladujących Rinalda po opuszczeniu Armidy i finałową śmierć bohatera. Wspaniałe pas de deux daje duże pole do technicznego popisu, ale jest też stylistycznie powściągliwe, eleganckie, jak przestało na dworskie tańce, w odróżnieniu od szalonego pad de deux głównych bohaterów baletu, które otrzymujemy w II akcie (też choreograficznie zacytowane za Wajnonenem, chyba stosunkowo najlepiej zachowane w pamięci tancerzy, którzy pomagali Ratmańskiemu przy rekonstrukcji, bo nawet, gdy sam balet był niewystawiany, było wykonywane na galach i koncertach). Wykonawcami dworskiego pas de deux byli Kristina Kretowa i Artiom Owczarenko. Kretowa była olśniewająca, zachwycała zarówno prezencją i urodą, (co w tej roli XVIII-wiecznej „celebrytki” bardzo ważne), jak i precyzją i klasa wykonania. Owczarenko może i wyglądał jak młody bóg, czy heros, i niby wszystko co trzeba było wytańczył, ale iskry w tym jakoś zabrakło… Zachwycającym Amorkiem byłą za to (jak zwykle – tańczyła już Amorka w Don Kichocie) Daria Chochłowa. W tym miejscu chyba trzeba napisać o kreacji jeszcze jednego przedstawiciela arystokracji – o Siemione Czudinie w roli markiza Costy de Beauregarda (nazwisko znaczące: „pięknie wyglądający”). Bardzo lubię tego kogoś, kto wpadł na pomysł, aby rolę okrutnika i kobieciarza powierzyć temu artyście, który idealnie sprawdzał się dotąd w rolach delikatnych i eleganckich amantów, co nie uszkodzili by nawet muchy… Trzeba mieć przenikliwy wzrok, by w Czudinie zobaczyć tę postać – wyrafinowaną, ale brutalną – był znakomity!
Jednak Płomień Paryża to przede wszystkim żywiołowe sceny z udziałem rewolucjonistów, oddziału marsylczyków i ludu miast i wsi zmierzających do Paryża, a potem już w samym mieście radujących się odniesionym zwycięstwem. Bardzo podobała mi się pierwsza część I aktu, z szybkim montażem scen z udziałem marsylczyków na tle czarno-białej scenografii wprost z XVIII-wiecznych rycin. Zwłaszcza moment przyłączenia się rodzeństwa Jeanne i Jerome’a do oddziału była brawurowa, momenty pantomimiczne przeplatały się z tanecznymi, w tym z ekwilibrystycznymi podnoszeniami i przerzucaniami Jeanne między bratem, ukochanym Philippem i dowódcą marsylczyków Gilbertem. W II akcie mamy swego rodzaju suitę tańców rewolucyjnych: taniec owerniacki, marsylski, taniec Basków i karmaniolę. Ponoć i one to odtworzona choreografia Wajnonena. Obramowane są one tańcami ludu paryskiego, nieco mniej intersującymi i prostymi, ale właściwie tłumaczy się to dość logicznie – cóż mogli tańczyć rewolucyjnie nastawieni paryżanie, jak nie jakieś korowody itp. Taniec Basków to rzeczywiście taneczna petarda, mimo w gruncie rzeczy prostych kroków – wymyślony jest genialnie, a tempo jego wykonywania powoduje, że wcale taki prosty nie jest (dynamiczne kroki Jeanne w tył), a robi iście piorunujące wrażenie.
Igor Cwirko w Tańcu Basków (mat. nazywowkinach.pl)
No i pas de deux Philippe’a i Jeanne, która dopiero na tę chwilę przywdziewa pointy, wcześniej tańcząc w charakterkach i w butach z cholewami, jak na prawdziwą rewolucjonistkę przystało. Obsadową sensacją transmisji kinowej (4 marca br.) było powierzenie partii Jeanne tancerce corps de ballet (tak, zespołowej!) Co prawda Margarita Szrainer, bo o niej mowa, tańczyła już Jeanne na scenie Bolszoj (zadebiutowała w 2016), ale transmisja na cały świat to inny kaliber… Młoda artystka sprawdziła się znakomicie – była świeża i nieco naiwna na początku, potem po młodzieńczemu radosna i zaangażowana, by w scenie szturmu na Tuileries z kamienną twarzą i nieobecnym wzrokiem powiewać trójkolorową chorągwią. Świetna aparycja, wielkie oczy, zgrabne nogi i ukryta w nich siła połączona z subtelnością. Również klasyczne pas de deux w jej wykonaniu wypadło bardzo dobrze, wariacja precyzyjnie i filuternie zatańczona, 32 fouetté z niewielkim zachwianiem, ale równie niemal niezauważalnie wyratowanym. Tak się tańczy w Bolszoj! Bardziej rutynowani w swych rolach Denis Sawin (Jérôme) i zwłaszcza Igor Cwirko (Philippe) zaprezentowali wirtuozerię na najwyższym poziomie. Z Sawinem mam ten problem, że jak dobrze by nie tańczył, przez jego absolutnie bezbarwną aparycję, później zupełnie go nie pamiętam. Jako młody wieśniak, trochę naiwny, trochę zapalczywy był bardzo na miejscu, a skakał jak szatan! Cwirko, którego oglądam w kinie od retransmitowanej w 2014 roku Bajadery, gdzie zwrócił uwagę jako solista w tańcu z bębnem, może zaliczyć ten Płomień Paryża do swoich największych tryumfów. Tancerz w typie atletycznym, doskonale pasujący do roli pełnego temperamentu marsylczyka, a w wariacjach w II akcie zachwycił nie tylko siłą, ale i wykończeniem każdego skoku, i piruetu, co dotychczas nie zawsze było jego mocną stroną. No i było widać, że prawdziwie wciela się w postać, cieszy z tańca i daje z siebie dwieście procent. Tym właśnie najbardziej czarować może Płomień Paryża.