Szarobłękitni Romeo i Julia

Recenzję absolutnie każdej wersji baletu Romeo i Julia powinnam zacząć od wyznania, że obawiam się iż choćby twórca na głowie stanął, to w moim sercu nie „przeskoczy” wersji choreograficznej Emila Wesołowskiego, którą uważam za najpiękniejszą, najsensowniejszą, najlogiczniejsza i jeszcze parę naj… na świecie. Nawet nie dlatego, że na niej się wychowałam, że obejrzałam ją tyle razy, że nawet ja tego nie zliczę, że uważam ją po prostu za „moją”, za część mojego wychowania, wykształcenia, również emocjonalnego. Nic na to nie poradzę. A jednak… nie znaczy to, że  nikt nie ma szansy zachwycić mnie swoją wersją – co okazało się właśnie we Wrocławiu przy okazji premiery Romea i Julii w choreografii Jacka Tyskiego. Sam choreograf przed premierą stwierdził, że wcale nie ma poczucia, że on czy inny twórca musi silić się na stworzenie absolutnie własnej, innej niż wszystkie interpretacji, że uważał, że chce zrealizować ten balet „po bożemu”, bez wyjątkowo oryginalnych, wydumanych pomysłów. Że dramat Szekspira, plan dramaturgiczny i emocje zawarte w muzyce Prokofiewa same prowadzą choreografa przez to, co w balecie powinno się znaleźć. Rzeczywiście, poza może jednym małym wyjąteczkiem tak stało się w spektaklu przygotowanym przez balet Opery Wrocławskiej, wystawionym – co wciąż warte podkreślania – z muzyką graną na żywo przez orkiestrę Opery Wrocławskiej (bo w wielu teatrach granie z „żywą” muzyką spektakli baletowych wcale nie jest taką oczywistością”).

Na sukces premiery (bo sukces to niewątpliwy) złożyło się kilka elementów. Że muzyka Prokofiewa jest wspaniała, plastyczna, bogata, dramaturgiczna – o tym przekonywać nie trzeba. Że libretto obfituje w żywe i przykuwające uwagę sceny, które można i należy odpowiedzieć i tańcem, i gestem, niemal bez użycia czasem zbyt hermetycznej (choć uroczej) dla widzów baletowej „pantomimy” – też. Do walorów wrocławskiego Romea i Julii dołączyły: prosta, a estetyczna, wystarczająco ruchoma, choć oszczędna (ale robiąca też wrażenie monumentalnej) scenografia i światła autorstwa Olgi Skumiał, pyszne, czasem prościuteńkie w swym wyrafinowaniu, czasem zaskakujące kostiumy Marty Fiedler oraz projekcje i tzw. mappingi Piotra Maruszaka. Od strony czysto wizualnej przedstawienie bardzo mi się podobało i gdy analizowałam je po obejrzeniu całości, zdałam sobie sprawę, że za pomocą w gruncie rzeczy prostych środków twórcy wyczarowali kompletny świat, w którym nowoczesność formy łączyła się harmonijnie z nawiązaniem do tradycji, wymogi prawdopodobieństwa z umownością detali, odwołania do naszej podświadomej „wizji” renesansowego dramatu z otwartością na skrót myślowy i metaforę. Nawet utrzymanie inscenizacji w szaro-błękitno-gołębich kolorach z akcentami gamy niebieskości, czerni i bieli nie spowodowało wychłodzenia całości, a dodało jakiejś melancholii, mgiełki nostalgii, powiewu romantyczności. Przy tym czuło się i słońce Włoch na placach Werony, i chłód celi (pracowni alchemicznej) ojca Laurentego oraz grobowca Kapuletów. Zaskakujące!

Robert Kędziński (Romeo) i Rina Nishiuchi (Julia), fot. Marek Grotowski

Jacek Tyski, podobnie jak to zrobił w warszawskim Hamlecie, postanowił w balecie nie pominąć niemal żadnej postaci dramatu i w miarę możliwości nie ciąć muzyki (choć akurat partytura Prokofiewa obfituje w liczne powtórzenia motywów towarzyszącym postaciom albo sytuacjom scenicznym i jest tak obszerna, że na pewno by jej to nie zaszkodziło). Z przyczyn „technicznych” wypadły więc jedynie dwie sceny, w tym „taniec masek karnawałowych” z II aktu – bez szczególnej straty, bo w tym spektaklu tańca dla zespołu, grup i pojedynczych tancerzy zespołowych jest tyle, że czuję się więcej niż usatysfakcjonowana. Sądzę, że zespół też, bo każdy miał swoje przysłowiowe 5 minut (czasem 20 sekund), zwłaszcza, że również drugoplanowe postaci zwykle prezentowane jako „chodzone”, zostały utanecznione, co było doskonałym pomysłem. Tańczą więc obie pary rodziców, choć oczywiście z powodów dramaturgicznych role pana i pani Kapulet (Thimothy Leonard i rewelacyjna Natsuki Katayama) są dużo bardziej rozbudowane, tańczy niania Julii (Anna Szopa-Kimso), tańczy też i to niemało ojciec Laurenty (ciepły, choć majestatyczny Daniel Agudo Gallardo) w swej celi i pięknie partneruje Julii w jej rozterkach w wysokich podnoszeniach (!). Tańczą też giermkowie i słudzy Romea i Tybalta, tworząc wrażenie, że to nie tylko historia pozostawionych samym sobie Romea i Julii, ale całej społeczności, która patrzyła na rozwój wypadków i w nich uczestniczyła. Świetni zresztą byli Baltazar – sługa Romea (obdarzony sceniczną charyzma i swobodą aktorską, dowcipny Pablo Martinez Mendez) oraz Samson i Grzegorz – słudzy Tybalta: Piotr Bednarczyk i Federico Zeno Bassanese. No i oczywiście Benwolio, jeden z przyjaciół Romea, lekki i świetny technicznie Andrzej Malinowski.

zespół baletowy, akt II,  fot. Marek Grotowski

Oczywiście, wiele rozwiązań choreograficznych nawiązywało i przypominało te wcześniejsze, od pierwszej powszechnie znanej choreografii Ławrowskiego, przez wiele, wiele innych. Na przykład trudno sobie wyobrazić język taneczny charakteryzujący postać Julii bez pięknej pozy arabesque. Trudno także zobaczyć wygłupy Merkucja i Benwolia bez brawurowych skoków w miejscach akcentów muzycznych, bez gonitwy i wzajemnego przeskakiwania przez siebie w cenie naigrawania się z Tybalta. Wiele z tych rozwiązań zwyczajnie podpowiada muzyka. Natomiast warto wyliczyć momenty, które mnie zaskoczyły i to pozytywnie. Przede wszystkim duet miłosny Romea i Julii o poranku, czyli najzwyczajniej w świecie „scena łóżkowa”, bowiem duet ten został rozegrany głównie w łóżku, bez fajerwerków choreograficznych, za to z dużym wyczuciem połączenia delikatnego erotyzmu i zabawy pary nastolatków, którzy przed chwilą spędzili ze sobą swoją pierwszą noc. Nic zatem dziwnego, że raz tulą się do siebie, a raz… biją na poduszki. Za to Taniec rycerski (zwany też Tańcem z poduszkami) w I akcie w scenie balu u Kapuletów stał się niemal wyłącznie duetem pary gospodarzy. Dopiero za nimi po pewnym czasie do tańca włączały się pary gości i choć ze względu na szczupłość miejsca taniec nie był tak monumentalny, jak w innych inscenizacjach, to dobrze oddawał ducha muzyki. Okazuje się, że w Tańcu z poduszkami pani Kapulet może kręcić piruety! Bardzo też podobał mi się zabieg dołączania poszczególnych par do tańca w kanonie.

Robert Kędziński (Romeo) i Rina Nishiuchi (Julia), fot. Marek Grotowski

Napisałam na początku, że prawie wszędzie choreografa prowadziła muzyka i plan dramaturgiczny baletu Prokofiewa. Zastrzeżenia mam tylko trzy. Wszystkie dotyczą trzeciego aktu. Wydaje mi się nadmierne przeciągnięcie sceny z nianią po odejściu Romea. Julia wciąż jeszcze jest w niej szczęśliwa, wspomina ślub i noc poślubną, a do muzyki wkradają się już akcenty wejścia Kapuletów i rozpaczy z powodu zmuszania dziewczyny do ślubu z Parysem (świetny pomysł na uczynienie Parysa – Piotr Bednarczyk – jakimś. We Wrocławiu to wymuskany typ, nie wzbudzający sympatii również przez swój charakterystyczny gest przebierania złączonymi palcami dłoni). Podobnie – moim zdaniem – wydaje mi się zbyt wydłużona scena Julii z napojem nasennym, a jej wahania dodatkowo zilustrowane (nie dla wszystkich to może być czytelne) wspomnieniem niedawnej wizyty u ojca Laurentego. To mały grzech nadmiaru, ale w tak czystym i czytelnym spektaklu chciałoby się doskonałości. Nie przeszkadzały mi natomiast pomnożone, puste treściowo, ale atrakcyjne choreograficznie, tańce na placu w II akcie przed pojedynkiem Tybalta z Merkucjem. No i zastrzeżenie, czy też uwaga ostatnia: czemu Romeo zabija się przy grobie Julii sztyletem? Przez to niewiarygodne staje się, że Julia spostrzegając go nie wie i nie widzi, że Romeo nie żyje. Gdzie trucizna?

To jednak drobne uwagi, które mi się nasunęły, bo całość robi doskonałe wrażenie, zachwyca, wciąga i porusza. Myślę, że dobrym pomysłem było też wprowadzenie podczas orkiestrowego wstępu wyświetlanego przedstawienia postaci dramatu, bo jest ich sporo i dla kogoś, kto sztukę Szekspira zna pobieżnie, rozpoznanie poszczególnych osób na baletowej scenie może być niełatwe. Brawo za ten trick. Obsada – wspaniała i wyrównana. O pomniejszych rólkach już wspomniałam. Więcej miejsca trzeba poświęcić głównym postaciom. Tybalt – Won June Choi – nie ma w sobie nic z tradycyjnych brutali w tej roli. Jest on wprawdzie dziki i skory do bójki, ale również niepokojący, elegancki, niemal androgyniczny. Nasuwają się porównania do czarnego węża lub pantery (również z powodu kostiumu – połączenia skóry, koronki i futrzano-pierzastego okrycia). Tanecznie doskonały, gibki i precyzyjny! Na tym tle odrobinę tracił Merkucjo, która to postać zwykle, zaraz za romantycznymi kochankami, wysuwa się na plan pierwszy dzięki swemu zaczepno-komediowemu ustawieniu i scenie śmierci oraz  tanecznym ewolucjom, w jakie zwykle jest hojnie wyposażona. Tak było i tym razem, Łukasz Ożga dał z siebie wszystko, ale mimo świetnie odegranej sceny pojedynku i śmieci jakoś zabrakło mi tego „czegoś”, jakiego błysku i wirtuozerii, która wyniosła by tę kreację wyżej. Może w kolejnych spektaklach się to uda.

Won June Choi (Tybalt) i Natsuki Katayama (pani Kapulet), fot. Marek Grotowski

Tytułowa para Romeo i Julia była i dzięki tanecznemu artyzmowi, i dzięki warunkom zewnętrznym niezwykle prawdziwa i zachwycająca. Robertowi Kędzińskiemu kibicuję od pierwszych kroków jeszcze na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie, poprzez zagraniczne wojaże, zespół Opery Krakowskiej, aż po obecny czas w Warszawie i nie kryję, że jestem bardzo szczęśliwa widząc tego artystę w tak dobrej formie i tak wspaniałej roli. Kędziński ma i sceniczną charyzmę, i wdzięk niezbędne do budowania wyrazistych, a przy tym eleganckich postaci. Jako zakochany Romeo był ujmujący, a przy tym jakiś prostolinijny, jednocześnie  romantyczny i nowoczesny, jak wymaga tego ta inscenizacja. O technicznej stronie wykonania nie ma nawet co mówić – znakomite partnerowania, podnoszenia, dynamiczne solówki i tańce z przyjaciółmi. Brawo! (No, może ociupinka pracy nad równowagą w piruetach to drobiazg do poprawy).

Robert Kędziński jako Romeo, fot. Marek Grotowski

Rina Nishiuchi to zaledwie 19-letnia tancerka, dla której po Klarze w Dziadku do orzechów, to druga tak wymagająca partia, ale o ileż bardziej rozbudowana i zróżnicowana dramatycznie. Była znakomita, z prześliczną linią w arabeskach, pewnością w tańcu na pointach, w momentach dziewczęcych i dramatycznych, w duetach i solo. Przy tym to tancerka silna, jej wdzięk podbudowany jest odpowiednią kondycją i pewnością każdego ruchu! Uniosła rolę tak, że trudno uwierzyć, że to nie rutynowana solistka. Pisząc o wykonaniu baletu nie można nie wspomnieć i o orkiestrze, która z partyturą Prokofiewa poradziła sobie (pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego) bardzo dobrze. Gdy jeszcze (i tak krótkie) zmiany dekoracji zostaną doprowadzone do perfekcji, całość będzie prawdziwie nowoczesnym, z niemal filmowym montażem, a jednak klasycznym widowiskiem dla każdego widza – miłośnika baletu, teatru, muzyki, a nawet ucznia pragnącego zapoznać się z historią Romea i Julii. Ja już chciałabym obejrzeć je ponownie.

Rina Nishiuchi jako Julia, fot. Marek Grotowski

PS. Poza treścią recenzji ze spektaklu, podobnie jak to było w przypadku programu do przedstawienia Dziadka do orzechów w Operze Bałtyckiej apeluje o większą dbałość o opracowanie skądinąd bogatego i wartościowego programu, bo na przykład streszczenie libretta zbyt mocno rozchodzi się z tym, co widzimy na scenie, czasem mniej słów – lepszy efekt.

 

 

O Katarzyna Gardzina-Kubała

Katarzyna K. Gardzina-Kubała  - Z wykształcenia rusycystka, absolwentka Wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich na Uniwersytecie Warszawskim (2000) i podyplomowych studiów dziennikarskich na tej samej uczelni (2002), a także Studiów Teorii Tańca na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2005 - absolutorium). Z zamiłowania dziennikarka i krytyk muzyczny oraz baletowy. Pracę rozpoczęła w dziale kultury „Trybuny”, przez wiele lat z przerwami była krytykiem muzycznym „Życia Warszawy”. Współpracowała z większością fachowych polskich czasopism muzycznych, czasopismami teatrów operowych w Warszawie i Poznaniu. Publikuje w programach teatralnych do spektakli baletowych oraz w prasie lokalnej, była gościem programów TVP Kultura, n-Premium i TV Puls, Radia Dla Ciebie i Drugiego Programu Polskiego Radia.

Od wielu lat jest członkiem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur” oraz administratorem baletowego forum dyskusyjnego balet.pl. Na łamach kwartalnika klubowego „Trubadur” opublikowała ponad 3 tysiące tekstów i wywiadów z artystami opery i baletu. W 2008 roku wraz z gronem krytyków tańca podjęła próbę reaktywacji kwartalnika „Taniec”. Autorka ponad stu książeczek-komentarzy do serii oper, baletów i operetek wydanych w zbiorzeLa Scala. W2010 roku opracowała cykl 25 krótkich felietonów z zakresu historii i teorii tańca w ramach kolekcji „Taniec i balet”, wydanej przez wydawnictwo AGORA i „Gazetę Wyborczą”. OD tego samego roku była stałym współpracownikiem magazynu tanecznego „Place for Dance”.

W roku szkolnym 2007/2008 prowadziła cykl zajęć fakultatywnych wg autorskiego programu „Wiedza o operze i balecie” w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Słowackiego w Warszawie, jako edukator operowo-baletowy odwiedziła liczne szkoły podstawowe i gimnazjalne z wykładami o sztuce baletowej. Od kilku lat prowadzi wykłady w LO Słowackiego w Warszawie 'Teatr muzyczny i świat mediów". W roku 2010 wspólnie ze Sławomirem Woźniakiem zrealizowała warsztaty poświęcone baletowi w warszawskim OCH-Teatrze.

W latach 2008-2010 pracowała na stanowisku sekretarza literackiego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Zajmowała się redakcją programów do spektakli operowych i baletowych oraz koncertów, redakcją afiszy i publikacji informacyjnych teatru, pisaniem autorskich tekstów do programów oraz redakcją merytoryczną strony internetowej teatru.

Od 2010 jest stałym współpracownikiem Instytutu Muzyki i Tańca. W ramach współpracy przygotowuje noty biograficzne i materiały informacyjne o polskiej scenie baletowej dla portalu taniecPOLSKA [pl], teksty problemowe oraz realizuje wykłady dla dzieci i młodzieży, popularyzujące sztukę tańca – program „Myśl w ruchu” Instytutu Muzyki i Tańca. W latach 2013-14 była członkiem komisji jurorskiej opiniującej spektakle na Polską Platformę Tańca 2014 w Lublinie.

Jest także współautorką serii książek dla dzieci „Bajki baletowe” (Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella) wydawanych przez Studio. Blok. Prowadziła autorski cykl spotkań z artystami opery i baletu O operze przy deserze w klubokawiarni Lokal użytkowy na warszawskiej Starówce oraz w ramach Fundacji "Terpsychora" spotkania z ludźmi tańca i warsztaty dla dzieci w warszawskiej Galerii Apteka Sztuki. Autorka bloga baletowego „Na czubkach palców”. Obecnie współpracuje z Cikanek film. Sp. z o.o. - dystrybutorem na Polskę transmisji i retransmisji operowych, baletowych, teatralnych i wydarzeń kulturalnych do kin.
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólnie o balecie, podróże, recenzje i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Szarobłękitni Romeo i Julia

  1. Pingback: Złote Czubki 2017-18 | Na czubkach palców

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.