Maraton ze Śpiącą królewną (cz.1)

Dla mnie był to solidny maraton ze Śpiącą królewną, ale dla tancerzy Polskiego Baletu Narodowego jeszcze większy. Wielki balet Piotra Czajkowskiego w choreografii Jurija Grigorowicza wg Mariusa Petipy i bajecznych scenografii i kostiumach (Ezio Frigerio i Franca Squarciapino) obecny jest w repertuarze Teatru Wielkiego – Opery Narodowej od 1997 roku, ale ostatnio nie był grany przez długich siedem lat. To sprawiło, że tegoroczne wznowienie dla większości zespołu było de facto premierą, bo przez te lata skład osobowy zmienił się w znacznym procencie, nawet wśród solistów tylko nieliczni tańczyli w tej Śpiącej królewnie wcześniej. Wiem również, że wznowienie przygotowano w rekordowym czasie, co jeszcze tylko wzmacnia mój podziw, bo spektakle, które oglądałam wypadły bez wyjątku bardzo dobrze, a niektóre wręcz rewelacyjnie. Wydawałoby się więc, że krytyk nie ma tu nic do roboty, ale jeśli krytyk – tak jak ja – tak uwielbia tę żywą encyklopedię klasycznego baletu, jaką jest Śpiąca królewna, to z rozkoszą sobie poszczególne wykonania poanalizuje, mimo, a może właśnie dlatego, że nie ma wiele do „skrytykowania”, a uwagi są czysto kosmetyczne. Ze względu na ilość debiutów i szczegółów, a nawet szczególików wartych opisania, postanowiłam podzielić recenzję ze Śpiących królewien na dwie części.

Obejrzałam cztery z ośmiu zaprezentowanych pod koniec maja spektakli – 23, 24, 24 i 31 maja. Zacząć wypada niestety od spektaklu 23 maja i wydarzenia bardzo nieszczęśliwego dla pierwszej solistki PBN Chinary Alizade, która miała zadebiutować w roli Aurory u boku, również debiutującego w tej partii na warszawskiej scenie, Dawida Trzensimiecha. Artystka rozpoczęła swój wytęp po królewsku, piękne wejście i tzw. Adagio z czterema kawalerami, w którym można było podziwiać jej nienaganną pozę attitude w piruetach oprowadzanych, zwiastowały wspaniały wieczór. W wariacji w I akcie Alizade osiągnęła też to, czego początkowo nieco brakowało jej występowi, czyli delikatność i dziewczęcość – była zachwycająca. Jednak w następnym wejściu, w pierwszych taktach swego walca, solistka złapała paskudną (jak się później okazało) kontuzję i kuśtykając musiała po prostu zejść ze sceny. Co za sytuacja: tancerka kreująca główną, tytułową rolę nie może dalej tańczyć, przedstawienie trwa, Aurora nie ukłuje się wrzecionem i nie uśnie na sto lat… To, co się działo przez kolejne około 5 minut na scenie wydało mi się wiekiem: orkiestra grała dalej, pozostali na scenie tancerze „ogrywali” niezwykłą sytuację jak umieli najlepiej, Zła Wróżka Carabosse nie weszła z wrzecionem, bo nie miała go komu wręczyć, ale Wróżka Bzu, podobnie jak i łoże dla Śpiącej królewny pojawiły się zgodnie z planem spektaklu i nad tym pustym łożem Wróżka rozsnuła swój czar stuletniego snu na cały dwór królewski. Można tylko pogratulować zimnej krwi artystom PBN, bo ja ze zdenerwowania omal nie wlazłam pod fotel, zwłaszcza, że tego wieczoru siedziałam bardzo blisko sceny i widziałam te pełne przerażenia spojrzenia artystów, wykonali jednak swoje role aż do zapadnięcia kurtyny. W przerwie w gronie licznie przybyłych baletomanów snuliśmy przypuszczenia, co się stanie: byliśmy przekonani że spektakl będzie kontynuowany ze zmianą w obsadzie, ale która z solistek zastąpi koleżankę w partii Aurory?

Yuka Ebihara jako Aurora, fot. E. Krasucka/TW-ON

Ot tak, z marszu, w trakcie spektaklu, w partii uważanej za jedną z najtrudniejszych w klasycznym kobiecym repertuarze i bardzo obszernej (3 adagia w każdym z trzech aktów i liczne wariacje oraz trzy portrety bohaterki do odmalowania: nieco nieśmiałej 16-letniej królewny, zjawy ukazanej przez Wróżkę Bzu i tryumfującej zakochanej kobiety czynią z niej wyzwanie nie lada)? Tego właśnie wyzwania w tak nietypowych i dramatycznych warunkach odjęła się Yuka Ebihara, która w partii Aurory miała debiutować następnego dnia, a w trwającym spektaklu miała zatańczyć Florinę w pas de deux z Błękitnym Ptakiem. Gdy zgodziła się wejść w rolę tytułową (z Dawidem Trzensimiechem, z którym tej partii nie ćwiczyła!), nastąpiła w PBN brawurowa zamiana ról: za Yukę Ebiharę w roli Floriny weszła Yurika Kitano (także z partnerem, z którym tego pas de deux nie przygotowywała, a jest ono niebywale trudne), a za nią z kolei inna tancerka weszła w partię jednej z wróżek klejnotów w III akcie… Prawdziwe domino, które w dodatku sprawdziło się bezbłędnie, co przynosi podwójny zaszczyt zespołowi Polskiego Baletu Narodowego. W tak wielkim spektaklu, w którym praktycznie wykorzystany jest niemal co wieczór prawie cały zespół, a żeński niemal w stu procentach dokonać takiej szybkiej korekty i to na takim poziomie? – niebywałe!

Dawid Trzensimiech jako książę, fot. E.Krasucka/TW-ON

I tu trzeba podkreślić, że artyści nie „dokończyli spektakl”, ale wykonali Śpiącą królewnę na najwyższym poziomie, a kreacja Yuki Ebihary była wręcz zjawiskowa! Następnego dnia miałam okazję ją podziwiać już w pełnym debiucie w całości partii, i choć świetna (tym razem w parze ze swym planowym partnerem Vladimirem Yaroshenką jako księciem Desiré) nie była aż tak olśniewająca, jak podczas swego „nagłego zastępstwa”. Jak to z Dawidem Trzensimiechem zrobili? – nie wiem, ale wielkie chapeau bas. Ani śladu braku zgrania, problemów z partnerowaniem itp., co zadziwiające tym bardziej, że Trzensimiech robi wszystkie ewolucje zwykle „w drugą stronę” i na drugą nogę, niż większość tancerzy, czyli np. w pozie „rybka” trzyma partnerkę na innym kolanie i w innym kierunku. On sam zresztą także nie dał się w żaden sposób zdetonować zaistniałą sytuacją i wykonał swego księcia z precyzją i lekkością (jestem niezmiennie zachwycona prezentacją tego tancerza w powietrzu, ma on dar „zawisania” w pięknej pozie w powietrzu), a skakał niezwykle wysoko i w bardzo rozwartych pozach. Szczególnie popisowo wypadło wejście księcia, trochę mniej spektakularnie trzy entrelacé w solo po scenie z driadami. Last but not least, jest to jeden z niewielu solistów, który doskonale prezentuje się w, skądinąd znienawidzonych przez tancerzy, białych trykotach, a aparycję ma iście książęcą.

Zaraz następnego dnia miałam okazję ponownie oglądać Yukę Ebiharę, tym razem w spektaklu, w którym planowo miała zadebiutować, a partnerował jej Vladimir Yaroshenko, który, obok Maksima Woitiula, był solistą, który już wcześniej w Śpiącej królewnie w roli księcia występował. Spektakl miał nieco chłodniejszą temperaturę, ale za to dużo elegancji i „luzu”, który daje pewność i opanowanie doskonale znanego materiału choreograficznego. Teraz dopiero można było w pełni ocenić całą kreację Yuki Ebihary włącznie z pierwszym wejściem, popisowym adagiem z czterema kawalerami (z różą) i wariacją w I akcie. Oba te fragmenty wypadły doskonale (czy mi się wydaje, czy Ebihara nie wykonuje 5-go port de bras przed piruetem w drugiej części adagia?), piękne stanie na palcu, wdzięczne pozy ubarwione pewną swobodą, która obca jest z kolei perfekcyjnemu rosyjskiemu stylowi. Tancerka była też przeuroczą nastoletnią Aurorą, która troszkę flirtuje z książętami, nikogo nie wyróżniając, ale tak do końca nie wie , jak się zachować: trochę się wstydzi, a trochę bawi całą sytuacją. Wyrazista była też scena ukłucia wrzecionem i zaśnięcia – bardzo dramatyczna. Vladimir Yaroshenko zaprezentował księcia Desiré jako subtelnego i eleganckiego, każdy gest i krok był pięknie wykończony a partnerowania pewne. Jeśli mi czegoś brakowało, to odrobiny większej siły w skokach, w tych trzech entralacé, na które się czeka w II akcie, ale wariacja w finałowym pas de deux była na najwyższym poziomie.

Vladimir Yaroshenko jako książę, fot. E. Krasucka/TW-ON

Trzeci raz (wiem, to brzmi niewiarygodnie, ale święto ze Śpiącą królewną jest niestety tylko raz do roku i to – jak już wiemy – w przyszłym sezonie się nie powtórzy), oglądałam Yukę Ebiharę w spektaklu ostatnim z serii, 31 maja. Tym razem wystąpiła u boku Maksima Woitiula i artyści stworzyli duet doprawdy doskonały. Dla porządku dodam: tu nie ma co wartościować – z Dawidem Trzensimiechem, bez wspólnych prób, zatańczyła znakomicie, z Vladimirem Yaroshenką – precyzyjnie i doskonale, a jednak okazało się, że w balecie, że w teatrze i na scenie jest zawsze miejsce dla tego jeszcze jednego „oczka” wyżej, dla tej magii i alchemii, która wyzwala się raz tylko i nie zawsze wiadomo dlaczego. 31 maja ta magia zadziałała i wspólny taniec Aurory i Desiré był czystą miłością, czystym pięknem, wdziękiem i – można chyba tego słowa użyć – ideałem. Oczywiście, ważne są kwestie techniczne, precyzja i swoboda, „otańczenie” – może to wszystko zadziałało właśnie dlatego, że był to ostatni spektakl? Maksim Woitiul jest nie tylko partnerem niezwykle doświadczonym, ale i niezwykle uważnym, pełnym szacunku dla tancerki, w duetach całkowicie skoncentrowany na pomocy i wyeksponowaniu jej. Ale w swoich solówkach błyszczał tego wieczoru blaskiem prawdziwego mistrza. Nieczęsto zdarza się na spektaklach baletowych w Polsce, gdzie publiczność nie jest jednak zbyt wyrobiona, aby solista dostał trzykrotne brawa podczas jednej tylko wariacji – wejściu księcia w II akcie, a tak się właśnie stało. Wariację w pas de deux w akcie III Woitiul wykonał w swoim najlepszym stylu, z jakiego znany jest polskiej (bo nie tylko warszawskiej) publiczności. Każde tour en l’air przepięknie, cicho i sprężyście wylądowane do piątej pozycji, praca rąk pełna wykwintności, a finałowe skoki po kole tak spektakularnie, że jak zwykle wielka scena Teatru Wielkiego ledwo, ledwo starczyła… Było to wykonanie łączące młodzieńczą siłę z absolutnym opanowaniem doświadczonego pierwszego solisty, a wszystko to dodatkowo okraszone wyrazistą, a jednak naturalną grą aktorską, tak, że widz wierzy absolutnie w czystą, szlachetną miłość i zachwyt, jakimi książę obdarza Aurorę – tak błyszczą mu oczy a uśmiech opromienia twarz. Zresztą Aurora – Ebihara w III akcie odwzajemniła mu się tym samym z pełnym szczęścia uśmiechem rozkwitającym na twarzy, najpierw z oczyma spuszczonymi, a potem jaśniejącymi tryumfem spełnionej miłości. Tego wieczoru widać było wyraźnie, co oprócz elegancji, harmonii i piękna może emanować z baletu klasycznego o lichej przecież akcji, zwanego encyklopedią baletu. Przepiękne emocje!

Yuka Ebihara i Maksim Woitiul, fot. E. Krasucka/TW-ON

Miałam też wreszcie przyjemność oglądać 25 maja debiut jeszcze innej pary Aurora – Desiré, czyli Mai Kageyamy i Patryka Walczaka. To również był niezwykle udany wieczór i przepiękna para głównych bohaterów: młodzieńcza, filigranowa, ale bardzo mocna i sprawna technicznie. Jednym z powodów oglądania całej serii spektakli tego samego tytułu jest dla mnie fakt, że dla poszczególnych wykonawców trochę zmienia się choreografię, szczegóły wykonania i popisowe elementy, czasem też to oni sami zmieniają to i owo. Kageyama na przykład mniej kładła nacisk na skoki szpagatowe (np. w I akcie), większy zaś na piruety i wystane pozy, w których jest mistrzynią. Tancerka ma też wielkie wyczucie klasycznej formy i efektu (nie mylić z efekciarstwem), dzięki czemu z ustania na palcach i odpowiedniego akcentu w port de bras potrafi zrobić prawdziwą perełkę i „zmusić” publiczność do gromkich oklasków. Pięknie też prezentuje się w pozie attitude, a w kostiumach śpiącej królewny prezentuje się wręcz bajecznie. Patryk Walczak może księcia Desiré zaliczyć do swoich największych sukcesów: co za siła w skokach (posunięta aż do ekwilibrystyki), co za sprawność i szybkość. Przy tym, mimo bardzo dynamicznego wykonania, artysta był eleganckim księciem, ładnie prowadził ręce i korpus w pozach, minimalnie chciało by się większej precyzji w lądowaniach i pracy stóp, ale coś za coś…

Mai Kageyama i Patryk Walczak, fot. E. Krasucka/TW-ON

Po obejrzeniu czterech spektakli w tych obsadach (nie widziałam tylko innego zestawienia: Mai Kageyamy i Dawida Trzensimiecha razem), żałowałam, że nie zaplanowałam sobie wszystkich ośmiu, bo chętnie postudiowałabym sobie te wykonania dogłębniej, wiadomo zresztą, że każdy spektakl, z racji i partnerów, i dyspozycji tancerza/tancerki danego dnia jest inny. A w Śpiącej królewnie jest przecież dużo, dużo więcej do podziwiania, rozkoszowania się i studiowania: mnóstwo ról drugo – i trzecio-planowych oraz uroczych oraz wyrazistych epizodów. O debiutach w tych partiach napiszę jednak osobno.

 

O Katarzyna Gardzina-Kubała

Katarzyna K. Gardzina-Kubała  - Z wykształcenia rusycystka, absolwentka Wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich na Uniwersytecie Warszawskim (2000) i podyplomowych studiów dziennikarskich na tej samej uczelni (2002), a także Studiów Teorii Tańca na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2005 - absolutorium). Z zamiłowania dziennikarka i krytyk muzyczny oraz baletowy. Pracę rozpoczęła w dziale kultury „Trybuny”, przez wiele lat z przerwami była krytykiem muzycznym „Życia Warszawy”. Współpracowała z większością fachowych polskich czasopism muzycznych, czasopismami teatrów operowych w Warszawie i Poznaniu. Publikuje w programach teatralnych do spektakli baletowych oraz w prasie lokalnej, była gościem programów TVP Kultura, n-Premium i TV Puls, Radia Dla Ciebie i Drugiego Programu Polskiego Radia.

Od wielu lat jest członkiem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur” oraz administratorem baletowego forum dyskusyjnego balet.pl. Na łamach kwartalnika klubowego „Trubadur” opublikowała ponad 3 tysiące tekstów i wywiadów z artystami opery i baletu. W 2008 roku wraz z gronem krytyków tańca podjęła próbę reaktywacji kwartalnika „Taniec”. Autorka ponad stu książeczek-komentarzy do serii oper, baletów i operetek wydanych w zbiorzeLa Scala. W2010 roku opracowała cykl 25 krótkich felietonów z zakresu historii i teorii tańca w ramach kolekcji „Taniec i balet”, wydanej przez wydawnictwo AGORA i „Gazetę Wyborczą”. OD tego samego roku była stałym współpracownikiem magazynu tanecznego „Place for Dance”.

W roku szkolnym 2007/2008 prowadziła cykl zajęć fakultatywnych wg autorskiego programu „Wiedza o operze i balecie” w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Słowackiego w Warszawie, jako edukator operowo-baletowy odwiedziła liczne szkoły podstawowe i gimnazjalne z wykładami o sztuce baletowej. Od kilku lat prowadzi wykłady w LO Słowackiego w Warszawie 'Teatr muzyczny i świat mediów". W roku 2010 wspólnie ze Sławomirem Woźniakiem zrealizowała warsztaty poświęcone baletowi w warszawskim OCH-Teatrze.

W latach 2008-2010 pracowała na stanowisku sekretarza literackiego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Zajmowała się redakcją programów do spektakli operowych i baletowych oraz koncertów, redakcją afiszy i publikacji informacyjnych teatru, pisaniem autorskich tekstów do programów oraz redakcją merytoryczną strony internetowej teatru.

Od 2010 jest stałym współpracownikiem Instytutu Muzyki i Tańca. W ramach współpracy przygotowuje noty biograficzne i materiały informacyjne o polskiej scenie baletowej dla portalu taniecPOLSKA [pl], teksty problemowe oraz realizuje wykłady dla dzieci i młodzieży, popularyzujące sztukę tańca – program „Myśl w ruchu” Instytutu Muzyki i Tańca. W latach 2013-14 była członkiem komisji jurorskiej opiniującej spektakle na Polską Platformę Tańca 2014 w Lublinie.

Jest także współautorką serii książek dla dzieci „Bajki baletowe” (Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella) wydawanych przez Studio. Blok. Prowadziła autorski cykl spotkań z artystami opery i baletu O operze przy deserze w klubokawiarni Lokal użytkowy na warszawskiej Starówce oraz w ramach Fundacji "Terpsychora" spotkania z ludźmi tańca i warsztaty dla dzieci w warszawskiej Galerii Apteka Sztuki. Autorka bloga baletowego „Na czubkach palców”. Obecnie współpracuje z Cikanek film. Sp. z o.o. - dystrybutorem na Polskę transmisji i retransmisji operowych, baletowych, teatralnych i wydarzeń kulturalnych do kin.
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólnie o balecie, recenzje i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Maraton ze Śpiącą królewną (cz.1)

  1. Pingback: Maraton ze Śpiącą królewną (cz. 2) | Na czubkach palców

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.