Rozpoczęłam pisanie tego bloga od narzekań na brak baletu w przestrzeni publicznej, w tzw. „publikatorach” (ktoś pamięta jeszcze to słowo mające zastąpić angielskie „media”?). A tu jak na złość, czy raczej ku mojej radości, grudniowy Twój Styl opublikował cztero- stronnicowy wywiad z pierwszą solistką Polskiego Baletu Narodowego Martą Fiedler. Jakby tego było mało, TS postanowił jeszcze zareklamować czytelniczkom premierę Dziadka do orzechów zaprezentowaną przez tenże zespół. Jednym słowem szok – balet może być trendy, ciekawy i medialny!
No bo może i jest. Zresztą, w opasłych teczkach z wycinkami, które z trudem przechowuję w jednej z szaf, znajduje się kilka bardzo dużych materiałów wyciętych właśnie z Twojego Stylu w latach minionych: wywiad z Ewą Głowacką, relacje z warsztatów tanecznych w Poznaniu, sesje zdjęciowe z udziałem solistów baletu Opery Narodowej… Ba, swego czasu Twój Styl organizował nawet konkurs dla czytelniczek, w którym nagrodą były bilety na spektakl Carmen w choreografii Matsa Eka i spotkanie z wykonawcami głównych partii w tym balecie Elżbietą Kwiatkowską i Sławomirem Woźniakiem. Magazyn zamieścił także krótką relację z tego spotkania. Pomysł godny przypomnienia i kontynuowania, nie tylko w obszarze baletu, ale też tańca współczesnego, opery, dramatu, muzyki poważnej. Twój Styl jako magazyn promujący dobry „styl” i rozwój osobisty mógłby w ten sposób pięknie promować trochę „trudniejsze” gatunki sztuki.
Wróćmy jednak do wywiadu. Nazwałabym go nowoczesnym i rozprawiającym się w sposób stanowczy z wieloma około-baletowymi mitami. Dobrze, że artystka niczego nie udaje i prezentuje się jak nowoczesna młoda kobieta, którą, poza wykonywanym zawodem nic nie różni od czytelniczek. Lubi jeść, a także gotować, wychowuje dziecko z poprzedniego związku, z obecnym partnerem dzieli się obowiązkami, po udanym spektaklu czy premierze lubi pójść do klubu i odreagować. W pracy i na scenie owszem, żyje w dziwacznym, innym, odrealnionym świecie, ale to jej rzeczywistość, która z bliska nie jest specjalnie bajkowa. Marta Fiedler bez emfazy mówi o bólu, który towarzyszy tancerzom w ich pracy, zna go, akceptuje, walczy z nim, w żadnym razie nie demonizuje. Z jej wypowiedzi tchnie miłość do wykonywanego zawodu, mowa też o poświeceniu, zmęczeniu, uciążliwościach, ale wszystko jest traktowane jako naturalnie wpisane w taniec, tak jak wielogodzinne dyżury i zmęczenie w pracę lekarza. To, co wyróżnia ten zawód to artyzm, nie cierpienie.
Jeśli ktoś szuka w tym wywiadzie „wyznań romantycznej baletnicy”, to się rozczaruje. Tak jak ludzie są różni, tak i tancerze baletowi maja różne osobowości, prezentują różne postawy wobec życia i uprawianej przez siebie sztuki. To oczywiste! Jedni przeistaczają się dopiero na scenie, inni zawsze są sobą i to pozwala im kreować fantastyczne postaci sceniczne. Marta Fiedler ma tzw. temperament i to dodaje jej bohaterkom siły wyrazu, a jej tańcowi ognia (dlatego też dobrze, gdy jest obsadzana w takich właśnie rolach), wspaniale sprawdza się też w repertuarze współczesnym i to bardzo różnorodnym. Sama mówi: „Kiedyś marzyłam o roli w Romeo i Julii, ale dziś lubię te, które zatańczyłam – w Annie Kareninie, Onieginie. Czuję, że do innych, na przykład Odetty /Odylii w Jeziorze łabędzim, nie nadawałam się. Po pierwsze – nie ta figura: nie mam superwysokiego podbicia ani przeprostów w kolanach do tak klasycznej roli. Po drugie – za ostry temperament. Częściej dostaję role zołz, dziwek, diablic.”
Cały wywiad można przeczytać tu:
http://www.styl.pl/magazyn/wywiady/news-kamikadze-nosi-pointy,nId,420501,nPack,1
I jeszcze na koniec malutkie sprostowanie do treści wywiadu: ostatnią tancerką nosząca tytuł primabaleriny była Elżbieta (nie: Ewa) Kwiatkowska, a teoretycznie tytuł ten nadal istnieje i może być przyznawany czołowej tancerce w każdym polskim zespole, ale rzeczywiście ostatnio się tego nie praktykuje. Nowoczesny model zespołu baletowego stara się mniej stawiać na hierarchizację tancerzy, a bardziej na wskazanie, że każdy z zespołu może otrzymywać zadania i role zgodnie ze swoimi umiejętnościami i możliwościami, a nie nadanym kiedyś tytułem.