Dawnych teatralnych tradycji czar… przypomniał mi benefis Siergieja Basałajewa, byłego już pierwszego solisty Polskiego Baletu Narodowego, nie tak dawno bowiem artysta pożegnał się z warszawską sceną spektaklem Don Kichota. Zresztą – czy naprawdę jest to i musi być to dawny czar? Na świecie wciąż odbywają się (i cieszą olbrzymią popularnością) gale baletowe i uroczyste spektakle lub wieczory benefisowe ku czci zasłużonych, wybitnych artystów. Co ciekawsze, w tych galach baletowych, odbywających się czasem w różnych egzotycznych miejscach na świecie, biorą udział i nasi, polscy artyści, najczęściej w tzw. przerwie urlopowej. Benefisy zaś odbywają się i u nas, w Polsce, ale dotyczą wyłącznie artystów sceny dramatycznej. Nie wiem czemu. To znaczy wiem – bo w Polsce już dawno zarzuciliśmy kreowanie gwiazd sceny baletowej, nie doceniamy ich i nie szanujemy, a kiedy artysta baletu, nierzadko filar zespołu, artysta niepowtarzalny (na prawdę niepowtarzalny, bo każdy wybitny tancerz lub tancerka to rzadki motyl w światowej skali) kończy karierę wręcza mu się kwiatki na ostatnim spektaklu i ewentualnie w zaciszu kulis wychyla szampana… Choć czasami taki artysta przetańczył na macierzystej scenie i 20 lat, co jest dziś ewenementem w skali świata. Dość jednak tej goryczy.
Siergiej Basałajew, który wyrósł w pięknej rosyjskiej/radzieckiej – czasem uroczo niedzisiejszej – tradycji baletowej, a jednocześnie funkcjonował dzięki licznym przyjaciołom tancerzom i występom gościnnym w światowym obiegu baletowym, nie liczył na innych – benefis zorganizował sobie sam, a właściwie wraz z żoną Anną Linnik i Akademią Tańca Etoile, w której uczy. Na galę, w specjalnie na tę okazję wynajętym Teatrze Palladium w Warszawie, zaprosił swoich baletowych przyjaciół z całej Europy, a ci chętnie przyjechali i wystąpili w wyjątkowym repertuarze: mało znanych pas de deux klasycznych, choreografiach specjalnie dla nich przygotowanych, a nawet w choreografiach własnych przygotowanych w prezencie dla bohatera wieczoru. Taki prezent zrobiła Siergiejowi Basałajewowi Elena Kuzmina, wybitna była solistka Sankt Petersburskiego Teatru Baletu Borisa Ejfmana, a obecnie pedagog zespołu i choreografka. Wystąpiła wraz z Ivanem Sitnikowem w swojej miniaturze To zdarzyło się nad morzem do muzyki Chopina – łączącej taniec współczesny z najlepszymi tradycjami baletu romantycznego – co podkreśliła błękitna romantyczna suknia solistki. Bardzo ciekawy i nietuzinkowy pomysł inscenizacyjno-choreograficzny, podobnie jak i wcześniejsze choreografie Kuzminy, które było mi dane widzieć. Ta artystka ma naturalną, wrodzoną klasę.
Wróćmy jednak do pierwszej części wieczoru. W niej aż dwukrotnie wystąpił Siergiej Basałajew. Raz partnerując Oldze Konosenko z Litewskiego Baletu Narodowego w uroczym, subtelno-żartobliwym pas de deux Jamesa i Sylfidy z baletu Sylfida. Drugi raz – wraz z Marią Seletską z Królewskiego Baletu z Antwerpii wykonał pas de deux z III aktu Jeziora łabędziego. Z racji małych rozmiarów sceny „czarne” pas de deux było nieco mniej popisowe niż zwykle, ale samo adagio i wszystkie partnerowania wypadły bardzo pięknie. Gorzej było – z przyczyn oczywistych – z wariacjami, bo nie bardzo było gdzie „rozwinąć skrzydła”, a na domiar złego tancerce spłatał figla kostium, z którego przy 32 fouettes zaczęła wychodzić usztywniająca paczkę obręcz… Ale nie umniejsza to podziwu, jaki należy się artystce za te piruety, które wykonała i stylowość całości.
Dwukrotnie podczas wieczoru wystąpiła Eva Oziemblewska, uczennica Akademii Tańca Etoile. Młoda tancerka wykonała Preludium Fokina z Sylfid i wariację z Paquity Petipy. Oba wdzięczne tańce utrzymane w tempie adagio wymagają utrzymania pozy i dobrego aplomb, i tym Eva może się poszczycić, ma także ładna linię port de bras. Choć przed nią jeszcze wiele pracy, występy te można uznać za obiecujące. Tomasza Fabiańskiego, tancerza Polskiego Baletu Narodowego znam również jako interesującego choreografa. I tym razem także wystąpił we własnej miniaturze – bardzo dynamicznej i emocjonalnej, zatytułowanej Elegia. Dramatyzm muzyki Rachmaninowa artysta podkreślił seriami skoków, które mogły robić wrażenie nawet w tak ograniczonej przestrzeni.
Yulia Makhalina z Teatru Maryjskiego w Petersburgu zaprezentowała się w dwóch tańcach solowych. Najpierw zobaczyliśmy Monolog Królowej Mechmene Banu z Legendy o miłości Grigorowicza. Ta wyrazista kobieca postać została scharakteryzowana przez choreografa wysokimi wyrzutami nóg i zgeometryzowanymi ruchami nieco pajęczego, wysmukłego ciała. Na równi z tanecznym mistrzostwem artystka potrafiła w tak krótkim tańcu stworzyć przekonującą postać królowej szarpanej przez sprzeczne uczucia miłości i zazdrości. Z kolei w choreografii Droga Miedwiedziewa do Adagia Albinoniego tancerka cała była falującym kostiumem (obszerna suknia) i wyrazistym gestem.
Jeśli chodzi o gest to nikt nie mógł konkurować ze „śpiewającymi rękami” Isabelle Ciaravoli, etoile Opery Paryskiej. W Esprit liberte do muzyki Williamsa cała stała się wołaniem, rozmarzeniem, zadumą i znów wzburzeniem, a ruchy jej dłoni przykuwały wzrok nawet z ostatnich rzędów balkonu. A kiedy zatańczyła Umierającego łabędzia… Moje serce płakało współczując łabędziowi, a moje poczucie estetyki kwiliło z rozkoszy. To był bardzo osobisty i bardzo dramatyczny Umierający łabędź, łamiący skrzydła z niemocy, ale i momentami bardzo subtelny, po prostu płynący po wodzie ptak. Wspaniałe przeżycie artystyczne.
Jeżeli miałabym wskazać jakieś fragmenty wieczoru, które nie przypadły mi do gustu to były dwa duety: Adagio z Coppelii w autorskiej choreografii Simonova do muzyki Delibesa z baletu Sylwia. Połączenie tej romantycznej, ckliwej muzyki z dość współczesną choreografią pełną szalonych partnerowań, oplatania się tancerki wokół tancerza i na koniec powalającej go na ziemie było równie dziwaczne (choć wspaniale wykonane), jak połączenie klasycznego kostiumy Franciszka (Eligijus Butkus) ze współczesnym obcisłym czarnym trykotem w zębate kółka, który miała na sobie „Coppelia” – Olga Konosenko. Drugim duetem, któremu pozornie nic nie mogę zarzucić poza tym, że zupełnie nie przykuł mojej uwagi i nie wzbudził żadnych uczuć było Experiencing the Divine w choreografii Ricardo Amarante do muzyki Czajkowskiego. Maria Seletskaja i David Jonathan prezentowali się w niej naprawdę pięknie, to doskonali tancerze, ale…. Sam taniec był po prostu mało ciekawy i mało oryginalny.
Na drugim biegunie postawiłabym dwa inne duety – oba w wykonaniu Elisy Carrillo Cabrery i Mikhaila Kaniskina ze Staatsballett Berlin. Artyści zaprezentowali się w dwu tak odmiennych kreacjach i w obu byli tak olśniewający, że nic dziwnego, że po gali jedna z moich znajomych powiedziała, że od tego wieczoru Elisa Cabrera zostaje jej ulubioną tancerką. Niezwykłą choreografię Kazimir Colors Mauro Bigonzettiego tancerze obdarzyli perfekcyjnie odmierzonym ruchem o matematycznej precyzji, natomiast staromodne pas de deux z La Peri w choreografii Vladimira Malakhova – wdziękiem, lekkością, przecudnymi manierycznymi port de bras i drobnymi kroczkami. Tu wypada wrócić do początku tekstu i zaznaczyć: właśnie po to są gale baletowe, żeby publiczność mogła choć w tak małym cudnym fragmenciku zobaczyć np. La Peri, które najprawdopodobniej długo jeszcze nie pojawi się na polskich scenach.
No i wreszcie wielki finał. Było to Bolero Ravela, cudowny taneczno-muzyczny samograj w choreografii Mariny Kesler z Estońskiej Opery Narodowej przygotowane dla Siergieja Basałajewa. Mimo że momentami choreografia zbyt mocno przywodziła na myśl słynne Bolero Bejarta (ale jak się uwolnić od tej absolutnie genialnej kreacji), to miało kilka oryginalnych elementów i doskonale pasowało zarówno na zakończenie wieczoru, jak i na popis bohatera benefisu, któremu trzeba pogratulować nie tylko formy i kondycji, ale także świetnego zespolenia z choreografią i muzyką. No a potem było już szaleństwo – wspólny taniec wszystkich uczestników benefisu, niekończące się ukłony, burza oklasków, deszcz srebrzystego konfetti i kwiatów. Nawet ci, którzy przyszli na galę „dla towarzystwa” i nie byli osobiście związani z bohaterem wieczoru, dali się ponieść euforii i nastrojowi. Siergiej Basałajew rozsyłał całusy publiczności, publiczność krzyczała, artysta klękał, wstawał i znów się kłaniał… Jednym słowem było to wspaniałe święto baletu, po jakim artysta może czuć, że mocnym akcentem zakończył karierę w otoczeniu przyjaciół i zachwyconej publiczności. Tak należy celebrować sztukę tańca.
PS. Muszę koniecznie wspomnieć o perfekcyjnej organizacji tego prywatnego przecież przedsięwzięcia. Wszystko było przemyślane w każdym calu: prowadzenie wieczoru, reżyseria świateł, dostępność programów, a nawet wybór anegdot z życia Siergieja Basałajewa opowiadanych przez prowadzących w oczekiwaniu na artystów przed uroczystym bankietem. Klasa!
„…w Polsce już dawno zarzuciliśmy kreowanie gwiazd sceny baletowej, nie doceniamy ich i nie szanujemy…” Ejże! To chyba nie do końca prawda. PBN jednak kreuje – dba o ich wizerunek, wystawia do nagród i odznaczeń, pokazuje w coraz to nowych rolach, a czasem nawet tworzy specjalne dla nich. Wystarczy przeanalizować wizytówkę Aleksandry Liashenko na portalu PBN: ale też innych pierwszych solistów tego zespołu.
Byłem też na uroczystym „Don Kichocie” z pożegnaniem p. Basalaeva w TW-ON. Bardzo godne!
I jeszcze wspomniana przykładowo strona p. Liashenko: http://teatrwielki.pl/ludzie/aleksandra-liashenko/ – dla porządku…