Postanowiłam zebrać tu w jeden wpis mojej notatki z social mediów po listopadowych spektaklach „Bajadery” w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego – ku pamięci i wygodzie.
21 listopada
Piękna wznowiona „Bajadera” w Polskim Balecie Narodowym. Aż się chce iść jutro i pojutrze, a takie wrażenie po wyjściu z polskich teatrów operowych nie zdarza się codziennie, ba, coraz rzadziej. Produkcja z 2004 roku (jak ten czas leci) nadal zachwyca bez reszty. Może skądinąd świetna baletowa batuta maestro Baklana narzuca nieco szybsze tempa niż poprzednicy, więc sceny „kolorowe” są bardziej żywiołowe, ale Scena Cieni nieco traci na romantyczności (no i łatwiej krócej stać w pozach, za to wyrobić się w niektórych momentach dla odmiany niełatwo). Za to wszystkie akcenty i kulminacje klasycznej choreografii są świetnie podkreślone, wyciągnięte, a tancerze mogą tu błysnąć.
Wszyscy tańczą świetnie albo bardzo dobrze, gdybym miała się czepić, to może jakiegoś układu rąk tu czy tam, czy do wygrania lub podrasowania brawury czy energetyczności solówki (Złoty Bożek) – ale czepiać się nie będę.
Chinara Alizade jest świetną Nikiją – nawet mniej „klasyczną” niż poprzedniczki, co nie jest zarzutem, bardziej plastyczną i emocjonalną. Tańczy doskonale, wygląda świetnie (ciekawe, że w tańcu w końcu 1 aktu na zaręczynach Gamzatti i Solora podczepiono jej błękitny welon do kostiumu, czego wcześniej nie praktykowano, a co na pewno ułatwiło taniec – solistka nie musiała się martwić, że niechcący zarzuci go sobie na głowę lub zaczepi bransoletą, ale wyglądało to mniej estetycznie). Tancerka nie miała też w Scenie Cieni na głowie diademu tylko stroik – co jak wyjaśniła mi później było zamierzonym elementem kreacji…
Vladimir Yaroshenko jako Solor też świetny, osobiście mogę powiedzieć, że nareszcie świetny – męski, silny bohater, pewny w tańcu, wyrazisty interpretacyjne, choć w wspomnianej „białej” scenie nie skakał popisowych saut de basque…
Evelina Godunova w roli Gamzatti (arcytrudnej) sprawia przede wszystkim wrażenie, że dla niej trudności techniczne nie istnieją – fouetté włoskie? – proszę bardzo, idealne skoki szpagatowe po przekątnej? – żaden problem. Ponadto jest wyrazista sceniczne, może nie tak dumnie królewska czy wyniośle zimna jak poprzedniczki, ale emocjonalna, żywa, mocna.
Wariacja Złotego Bożka (Ryota Kitai) prawie perfekcyjna (te piruety na środku każdemu sprawiają jakiś problem, ale było bardzo dobrze) natomiast wyglądała też bardzo… bezpiecznie – zabrakło mi w niej jakieś dynamiki – czego akurat po tym tancerzu bym się spodziewała (ale to już straszne marudzenie z mojej strony, bo technika, wysokości, stylizowane port de bras bez zarzutu). Świetny Magdawieja Kaspra Górczaka, a w tym przypadku jestem bardzo wybredna – był żywioł!
Ba! i nawet Wojciech Ślęzak jako Wielki Bramin całkiem mi się podobał…
Na osobne zachwyty, uznanie itd. zasługuje żeńskie corps de ballet, szczególnie, ale nie tylko, za Krainę Cieni. Podobnie trzy solistki w wariacjach Cieni – szybka i wdzięczna Aoi Choji, precyzyjna Paulina Magier (może chciałabym szerszego port de bras, jakiegoś większego rozmachu w nich zgodnego z muzyką), no i Aneta Zbrzeźniak w III wariacji, którą tańczyła na premierze i tańczy teraz, a której plié w tym kawałku zachwycam się od 2004… Aneta – jesteś fenomenem!
Generalnie strasznie tęskniłam do tego spektaklu i – z racji licznych z nim związanych wspomnień, nazwisk i obrazów odciśniętych na migawce pamięci – strasznie się wzruszyłam.
22 listopada
Dziś było nerwowo, jakiś brak koncentracji – może to nadchodzący niż pogodowy, a może po prostu całkiem zrozumiałe zmęczenie (w końcu to piąta „Bajadera” w ciągu sześciu dni, a zespół dużego baletu klasycznego nie tańczył od… nie pamiętam, od jak dawna). Było więc parę wpadek i potknięć – na szczęście żadnych spektakularnych poza ryzykownym podnoszeniem na samym początku. Bardziej chodzi o to, że w przeciwieństwie do wczoraj – coś nie „żarło”. Zaskoczyło od 2. aktu i Kraina Cieni była zachwycająca, a Duch Nikiji – Yuka Ebihara – doskonała, tu mnie na prawdę zaskoczyła wielką klasyką – wytrzymaną pozą, port de bras, biegłością wszystkich drobniutkich kroczków, wewnętrzną energią tak w momentach szybkich, jak i w adagio. I interpretacją roli, która – inaczej niż wcześniej – bardziej mi się teraz podobała w II i III akcie niż w I. Partnerował jej bardzo dobrze Patryk Walczak, ale u niego czegoś dziś brakowało – może nawet nie dyspozycji fizycznej, ale właśnie tej energii, błysku, pewności, a nawet pewnej dezynwoltury, którą ten tancerz potrafi wykazywać przy najtrudniejszych technicznie elementach. Nie dziś… Ale dziś nawet Gamzatti Godunovej się potknęła, co nie zmienia faktu, że była wspaniała tak samo jak wczoraj i że chyba nie mieliśmy wcześniej tancerki, która by tak machnęła dwa razy partię Gamzatti pod rząd (od czasów Karoliny Jupowicz – pierwszej wykonawczyni tej partii na warszawskiej scenie).
Nowym Wielkim Braminem jest Marco Esposito – subtelnym, eleganckim, zakochanym, może mało przebiegłym i okrutnym w interpretacji roli, ale bardzo przykuwającym uwagę. Musi tylko odważniej zagarniać przestrzeń tak krokiem, jak i całym sobą. Wszak to WIELKI Bramin…
Dobrze w trudnej solówce Złotego Bożka wypadł Laurence Ellliot – technicznie bez pudła, ale też jakoś tak trochę bez energii i blasku, jakby w połowie wariacji zużył większość sił.
Rewelacją wieczoru była dla mnie wariacja I Cienia w wykonaniu Yume Okano – ależ energia, wytrzymane pozy, precyzja, wdzięki i nawet jakaś taka taneczna bezczelność? Brawo!
23 listopada
Dziś na „Bajaderę” przyszłam zmęczona, a wyszłam orzeźwiona i urzeczona. Jest przyszłość dla baletu! Tu w obsadzie prawie same debiuty (ta obsada oczywiście zatańczyła swój pierwszy spektakl w niedzielę 19 listopada, kiedy nie mogłam ich oglądać z racji przebywania poza krajem), nawet Paweł Koncewoj zadebiutował sobie jako pewny siebie bezpardonowy Radża…. Urzekająca była cała trójka protagonistów: przede wszystkim Mai Kageyama, która miewa lepsze i gorsze spektakle, ale ma możliwości i technikę, by tańczyć same najlepsze i ten taki był! Dopracowana kreacja, tak technicznie jak i wyrazowo, ograne i odegrane wszystkie emocje, stany bohaterki (fantastycznie rozegrana scena z Gamzatti i sztyletem w I akcie!) – subtelność, ale z ukrytą pod nią siłą, gdy trzeba było wytańczyć te wszystkie nieziemsko trudne ewolucje w Krainie Cieni. Cienie też przepyszne – chyba dziś dopiero w pełni odczułam magię wejścia Cieni, może to z powodu muzyki płynącej wreszcie z odpowiednią rozlewnością?
Hannah Cho jako Gamzatti także dała popis tak techniczny, jak i aktorski. Także bardzo przemyślana interpretacja, a wykonanie tyleż precyzyjne co swobodne (może chciałabym bardziej „hinduskich ” rąk w solo w ostatnim akcie). Tancerka fantastycznie skacze i kręci – w tym włoskie fouetté, przy tym jest pełna wdzięku i co tu dużo mówić – śliczna.
Skacze także wspaniale Marko Juusela (Solor) – ach, jak on skacze! Młodziutki tancerz jest tak uroczy w tej roli, tak romantycznie zakochany, tak wdzięczny, tak mądrze grający twarzą, że zupełnie nie przeszkadza, że wśród trzech obecnych Solorów był jedynym „gołowąsem”. W partnerowaniach może jeszcze trochę surowy, nie potrafi tych technicznych elementów płynnie włączyć w tok tanecznej narracji i w podnoszeniach najpierw wykonuje podrzut, a potem dopiero podtrzymanie czy przemieszczenie w powietrzu partnerki, ale do tego po prostu trzeba praktyki. Ten eteryczny Solor bardzo mi się podobał i – nie wiem czy to wypada podkreślić – ma śliczny układ dłoni w każdym port de bras.
Złoty Bożek – Diogo de Oliveira był bardzo dobry technicznie (ciut problemów w tym nieszczęsnym piruecie), przydałaby się większa precyzja w układzie rąk – bardzo tu stylizowanym, niemal automatycznym. Niezależnie od wykonania mam wrażeniem że we wszystkie wieczory ta wariacja była grana za wolno – być może tancerze tak chcieli, ale nie do końca jestem przekonana, czy wygodnie jest stać tak długo na nodze czy klęczeć na kolanie, czy to nie odbiera energii – w każdym razie odbiera błysk wykonaniu. Dobrze zaprezentowali się również Cezary Wąsik jak Magdawieja i Yana Shtanhei w wariacji II Cienia.
Uwagi do wszystkich trzech spektakli mam … trzy. Oglądam „Bajaderę” w TW-ON od jej obu premier w 2004 roku i widzę, że wznowienie jest wspaniałe – trzy obsady równorzędne, ale coś utracono..
- Zmieniono welon Nikiji w I akcie – ten, który zrywa jej z głowy Wielki Bramin i ukrywa „za pazuchą”, a potem pokazuje Radży. Nowy jest grubszy i nie tak powiewny jak poprzedni, co odbiera magię momentowi zdjęcia, ale przede wszystkim w scenie z Radżą wygląda jak duża chustka do nosa i źle układa się w dłoniach Bramina, gdy ten błaga władcę o litość dla kapłanki.
- Wejście Nikiji po schodach w zaświaty w ostatniej scenie jest niezrobione, niedopilnowane. Solistki schodzą z point i po prostu niemal prywatnym kokiem wchodzą po schodach, aby na ich szczycie przyjąć odpowiednią pozę – nie ma nastroju, nie ma magii. Nikija w zaświaty powinna jednak wolniej i spokojniej kroczyć pociągając za sobą Solora…Najlepiej bo z namysłem i „poetycznie” zrobiła do Mai Kageyama.
- Niech ktoś powie nowym inspicjentom, jak się opuszcza kurtynę po kulminacjach wszystkich trzech aktów – ciut później i nieco wolniej, bo nie widać ani rozpaczy Wielkiego Bramina nad ciałem Nikiji ukąszonej przez węża, ani konsternacji Solora, gdy ku niemu zmierza Gamzatti gotowa do ślubu, ani ostatniego gestu Nikiji w zaświatach, gdy poetycznie wyciąga rękę w przód…Powoli opadająca kurtyna zasłaniająca gotową pozę buduje nastrój – tego bardzo brakuje by wzmocnić emocje widzów!