Gościnny występ zespołu Baletu Cracovia Danza na Dniach Sztuki Tańca organizowanych przez Teatr Wielki – Operę Narodową bardzo mnie ucieszył, bo do tej pory miałam nieliczne tylko okazje podziwiać ten zespół w repertuarze tańców dawnych, a ostatnio każdy mój plan wybrania się do Krakowa niweczyły jakieś nieprzewidziane okoliczności. Cracovia Danza poszerza swój repertuar o wycieczki w inne regiony tańca i efektem tego poszerzania są m.in. dwie polskie pozycje repertuarowe: Wesele w Ojcowie i Harnasie. Wesele w Ojcowie właściwie można by zresztą poniekąd „podciągnąć”, jeśli nie pod „taniec dawny”, to na pewno pod baletową historię, bo dzieło powstało w 1823 roku i nazywane jest pierwszym polskim baletem narodowym. Szkoda, że nasze sceny nie mają ochoty go kultywować, bo choć libretto jest wątłe, to piękna wystawa i kostiumy oraz tak modne obecnie historycznie poinformowane wykonanie muzyki Karola Kurpińskiego i Józefa Damsego mogłoby zrobić z niego perełkę. Ostatecznie w XIX wieku był to prawdziwy przebój scen i to nie tylko polskich (zagranicznych widzów chyba musiały zachwycać polskie ludowe stroje i żywiołowe krakowiaki i mazury), który osiągnął w samej tylko Warszawie zawrotną liczbę 400 wystawień. Również XX-wieczne Harnasie ze znakomitą muzyką Karola Szymanowskiego robiły furorę na Zachodzie (słynna paryska premiera w 1936 roku w choreografii Serge’a Lifara tańczącego rolę Harnasia), ale obecnie także zbyt rzadko goszczą na rodzimych scenach. Niestety, publiczność niechętnie chodzi na wieczory baletowe złożone z kilku krótszych form, więc dyrekcje równie niechętnie takie wieczory włączają do repertuaru, a i Wesele w Ojcowie, i Harnasie to balety jednoaktowe, niespełna godzinne. Tym większa chwała zespołowi Cracovia Danza, że je wykonuje i że przywiózł je do Warszawy, zgrabnie łącząc oba „wesela” (bo Harnasie przecież też rozgrywają się podczas góralskiego wesela, z którego Harnaś uprowadza Młodą).
Oba balety choreograficznie opracował Leszek Rembowski, w co trudno wprost uwierzyć, tak odmiennym językiem tańca i stylizacją posłużył się dla każdego w dwóch dzieł. Wesele w Ojcowie było zbliżone do, jak można sądzić, stylizacji historycznej – jak mogło wglądać w XIX wieku, z elementami baletu klasycznego plecionymi w polskie tańce ludowe i narodowe. Mamy więc obok posuwistych mazurów i rozbrykanych krakowiaków solowe tańce głównych bohaterów: Młodej, Młodego czy Drużbów oraz duety, w których występują klasyczne lub prawie klasyczne partnerowania, oprowadzania w pozie attitude czy arabeski i pas de bourree.
Wesele w Ojcowie, fot. materiały zespołu
Nie wiemy oczywiście, czy tak mogło wyglądać Wesele w 1832. Litografie z tego okresu przekazują nam wizje rozwianych spódnic i przytupujących par, ale to tylko ikonografia… W Weselu w Ojcowie w interpretacji Cracovia Danza wielkim walorem są barwne i piękne kostiumy projektu Zofii de Ines. Doskonale charakteryzują one postaci, ukazują ich status w wiejskiej społeczności i role na weselu oraz pięknie „tańczą” – spódnice kobiet furkoczą i wydymają się w obrotach dokładnie tak, jak powinny. Scenografia jest raczej symboliczna, jak zresztą w większości przedstawień zespołu, który występuje w najróżniejszych przestrzeniach, od scen domów kultury po place, ulice i dziedzińce pałacowe. Trochę tej scenografii brakowało w przestrzeni kameralnej sceny im. Młynarskiego w Teatrze Wielkim, która wcale taka kameralna nie jest. Brakowało tym bardziej, że u Leszka Rembowskiego w całym Weselu w Ojcowie występuje zaledwie dziesięcioro tancerzy, z których i solidny korowód, i tańczącą masę gości weselnych trudno skomponować. Wątłość składu osobowego rekompensuje bogactwo choreograficzne, które ukazuje widzom, jak wiele można wyczarować z kroków tańców polskich, ile kroczków i podskoków, obiegnięć, przytupywań, a nawet podnoszeni mają one w repertuarze. W połączeniu z elementami baletowymi miało to nieco wysubtelniony urok, za to chwilami brakowało ognia i siły, zwłaszcza w męskim tańcu. Imponujące za to było trzymanie rąk w stylizowanych pozach, a przede wszystkim pięknie wyciągnięte stopy i podbicia u wszystkich tancerzy, co w przepięknych butach do tańca charakterystycznego i sznurowanych trzewiczkach na obcasie u pań powodowało, że oczu nie można było oderwać. Zgodnie z librettem królową Wesela była Marta Baranowska jako panna Młoda, cała w uśmiechach, z rozkosznymi minkami, żywym spojrzeniem, eleganckim gestem i żywiołowością w tańcu. Ciekawym pomysłem było przedzielenie części Wesela (muzyka niestety z taśmy) żywym śpiewem ludowych przyśpiewek weselnych w wykonaniu Magdaleny Wieczorek, odzwierciedlających zmieniające się stany ducha Młodej.
Wesele w Ojcowie, fot. materiały zespołu
Po uroczym, ale trochę zbyt „delikatnym” Weselu w Ojcowie obawiałam się, jakie Harnasie zaserwuje nam Cracovia Danza. Muzyka Szymanowskiego faluje i zmienia się w zależności od nastroju sceny i bohaterów, ale pełno w niej mocnych akcentów i prawdziwego bitewnego rozgardiaszu, gdy dochodzi do bitki zbójników z góralami lub podczas zbójnickich tańców. Dodanie zaledwie paru tancerzy, przestrzennych zastawek wyobrażających raz skałki, raz elementy wnętrza chaty, a przede wszystkim projekcji w tle autorstwa Jana Burnata zdziałało cuda. Zmieniające się, utrzymane w różnych gamach kolorystycznych stylizowane pejzaże górskie (modernistyczne, świetnie współgrające z muzyką Szymanowskiego) dały z jednej strony wrażenie przestrzeni górskich hal i turni, z drugiej – wypełniły scenę. Kiedy już zostałam plastycznie oczarowana, na hale weszły owieczki i baranki, czyli tancerze i tancerki w góralskich strojach, z maskami na twarzach. I tak rozegrana została pierwsza scena zatytułowana Redyk, po czym łatwo było artystom przeistoczyć w górali i góralki.
Harnasie, fot. materiały zespołu
Podobnie było w scenie wesela, gdzie z kolei dwaj górale, wdziewając odpowiednie elementy garderoby, przemienili się nagle w atakujących zbójników, aby zadość uczynić (przy wciąż niewielkiej obsadzie) potrzebie pokazania bijatyki chłopów z harnasiami. Dwaj zbójnicy z ciupagami i Harnaś z pistoletem zupełnie wystarczyli, by porwać Młodą (bardzo naturalna i szczera, tak w grze aktorskiej, jak i tańcu Anna Karabela) i uprowadzić w góry. Wiele scen było pięknych wizualnie, na czele z tą z Harnasiem na szczecie ludzkiej piramidy, niby na szczycie jakiegoś wierchu – wprost wziętą z malarstwa Zofii Stryjeńskiej czy drzeworytów Skoczylasa (wzorowanych na „na szkle malowanych” obrazkach). Dwie ważne role kreowali artyści gościnni. Jako Wdowa wystąpiła wspaniała Ariadna Herzig, młoda artystka baletu, która potrafi samą swoja obecnością i dumną postawą zawładnąć sceną. Jako Harnasia oglądaliśmy Roberta Kędzińskiego, obecnie solistę baletu Opery Wrocławskiej, który ma tę samą właściwość, że każdym zjawieniem się na scenie zwraca uwagę, a do roli dowódcy zbójników pasował idealnie. Dzięki różnicy wzrostu dosłownie porywał Młodą z ziemi i unosił w góry.
Harnasie, fot. materiały zespołu
Występ zespołu Cracovia Danza w Warszawie przypomniał mi nie tylko piękne balety, których brakuje w repertuarze polskich scen baletowych, ale także ogólniejszy idiom polski – w tańcu i muzyce, który niemal nie gości na naszych scenach. Pisałam nie raz, ale i tym razem powtórzę: choć kocham balety klasyczne i współczesne, z ciekawością oglądam nowe choreografie i rekonstrukcje światowego dziedzictwa klasyki, to żałuje, że nie mam, a ze mną i inni widzowie, ale także młodzież czy odwiedzający Polskę turyści okazji do obcowania z polską nutą i polskim przytupem. W uwspółcześnionych inscenizacjach polskich oper narodowych próżno szukać mazura czy poloneza, Harnasie czy Krzesany także jakoś zniknęły i ażeby zobaczyć polskie tańce narodowe trochę przypominające pierwowzory trzeba iść na Jezioro łabędzie….