Uff, baletowa wiosna nabiera rozpędu, aż nie nadążam donosić o kolejnych wydarzeniach. Przede wszystkim wciąż jeszcze pod wrażeniem premiery Snu nocy letniej pospieszyłam na seminarium poświęcone temu baletowi zorganizowane przez Dział Promocji Opery Narodowej. Inicjatywa cenna, realizacja także wypadła dobrze, sęk tylko w tym, czemu to wydarzenie było tak zakamuflowane, że gdyby nie jedna ze znajomych z portalu społecznościowego nigdy bym się o nim nie dowiedziała. W spotkaniu prowadzonym przez Annę Beker wzięli udział głównie członkowie Koła Naukowego utworzonego przy Teorii Tańca na Uniwersytecie Muzycznym im. Chopina, ale także entuzjaści i miłośnicy baletu dotąd niezrzeszeni. Można sądzić, że po spotkaniu niektórzy zasilą szeregi wspomnianego Koła. Seminarium miało formę wykładu-pogadanki z elementami dyskusji, czy raczej swobodnych wypowiedzi uczestników spotkania. Myślę, że warto by stworzyć tradycję podobnych spotkań, czy to w teatrze przy okazji kolejnych premier, czy na Uniwersytecie Muzycznym – przy odpowiednim poinformowaniu środowisk, które mogły by być zainteresowane udziałem w takiej dyskusji. To może być cenna okazja do poszerzenia i uporządkowania swojej wiedzy na temat danego twórcy, choreografii czy dzieła, a także do rozwoju dyskursu naukowo-krytycznego w dziedzinie tańca.
Po spotkaniu (podczas którego, jak zauważyła Anna Beker, zmieniliśmy cześć choreografii, skróciliśmy balet i zmieniliśmy obsadę) wybrałam się na przedostatni spektakl Snu…, by zobaczyć wykonanie drugiej obsady. „Druga obsada” – jak to źle brzmi, nawiązuje niesłusznie do drugiego stopnia podium, drugiej kategorii, drugiego planu. Tymczasem jest to po prostu „inna obsada”, kolejna, bynajmniej nie gorsza z założenia. Owszem, z jakiś powodów, najczęściej wyrazowych, choreograf decyduje, że to ci, a nie inni artyści wystąpią podczas premiery, a ci „inni” podczas drugiego, czy kolejnych wieczorów, ale to jeszcze niczego nie przesądza. Ponadto dla widza, który przychodzi na jeden tylko zawczasu wybrany spektakl (najczęściej nie znając jeszcze obsady) ta właśnie obsada, która dla niego tańczy, jest „pierwsza” i jedyna. To ona na swoich barkach niesie ciężar przekazania wymowy dzieła, nikt wtedy nie myśli o „pierwszej obsadzie”. Oczywiście, widz taki jak ja, czy moi znajomi – pasjonaci baletu są niebezpieczni: specjalnie chodzą na wszystkie obsady, nie tylko dla przyjemności, ale i z ciekawości, zobaczyć, jak można inaczej zinterpretować daną rolę, ale także aby porównać. A porównanie siłą rzeczy narzuca wartościowanie: kto podobał mi się bardziej w tej partii, kto był „lepszy”. Część tego wartościowania jest absolutnie subiektywna i nie można się na to obrażać: czyjaś interpretacja, wyraz, nawet wygląd akurat bardziej do konkretnego widza przemawia, podczas gdy inny będzie miał dokładnie odwrotne wrażenia – to jest cecha charakterystyczna dzieła sztuki, żywego, za każdym razem interpretowanego na nowo przez innego wykonawcę.
Wracając do „drugiej obsady” Snu nocy letniej w PBN przyznaję, że całościowo zaprezentowała się w jakby mniej wyrazistych kolorach niż „pierwsza”. Podkreślam, że chodzi mi o całokształt i to tego konkretnego spektaklu, na którym byłam, bo być może na swojej „premierze” byli bardziej energetyczni… Nie zawiodła na pewno Aneta Zbrzeźniak, która mimo niewątpliwego talentu, wdzięku i scenicznej osobowości nie miała dotychczas szczęścia do dużych partii. Zbrzeźniak była Hipolitą/Tytanią bardziej subtelną i dziewczęcą niż Yuka Ebihara, może mniej władczą, za to w scenach miłosnych bardziej radosną, a przez to jakby bliższą widzowi. Radość i wzruszenie – te dwie emocje najbardziej emanowały z jej tańca i gry aktorskiej. Partnerował jej Sergey Popov jako Tezeusz/Oberon, który w scenach „arystokratycznych” prezentował się pięknie, czytelnie też przekazywał uczucia Tezeusza, za to jako Oberon był jakby „słabo widoczny”, jakby nagle tracił część swojej charyzmy, a przy tym i sił w partnerowaniu. Zadziwiające, że przy jego prezencji w partii Oberona zabrakło mi u Popova szlachetności – w scenach, kiedy manifestuje swoje niezadowolenie z poczynań Puka był za to bardzo przekonujący. Chochlikiem Pukiem był Maksim Woitiul – fenomenalny tanecznie. W warstwie aktorskiej to znów zupełnie inna postać, niż ta w interpretacji premierowej Patryka Walczaka. Walczak był chłopcem – wesołym, subtelnym, trochę nawet zmysłowym, odjechanym elfem, natomiast Woitiul jest rozchichotanym, złośliwym chochlikiem, który nie wygląda na zagubionego w wydarzeniach nocy letniej, za to ma ze wszystkich i ze wszystkiego niezłą zabawę. Dwie pary zakochanych – jakże inne! Helena i Demetriusz – Izabela Milewska i Paweł Koncewoj. Helena w wykonaniu Milewskiej ma wdzięk nieopierzonej pensjonarki – niby narwanej i zakochanej, ale w tej miłości i swoim do niej dążeniu niezgrabnej, czasem nieopanowanej. Nakreślona cienką kreską, świetnie zatańczona. Towarzyszył jej Paweł Koncewoj i słowo „towarzyszył” jest tu jak najbardziej na miejscu. To rola komiczna, choć jednocześnie niezwykle wymagająca technicznie. Tanecznie bez zarzutu, choć i bez „błysku”, jaki zwykle towarzyszy tańcowi tego solisty. Wyrazowo – nie wiem, co się stało, czy radość tańca i grę aktorską tancerza przykryły całkowicie sumiaste wąsy, czy też był tego dnia nie w humorze, a może taki miał pomysł na rolę poważnego oficera. Jeśli tak, to był to pomysł chybiony – o ile w pierwszej obsadzie oglądaliśmy stanowczego, ale zabawnego oficera (Woitiul), to w drugiej –surowego, żeby nie powiedzieć ponurego sierżanta… Dopiero w końcówce spektaklu artysta trochę się „rozkręcił”. Na tym tle mocniej widoczny był Vladimir Yaroschenko w partii Lizandra, tu z kolei to on zdominował swoją partnerkę Emilię Stachurską (Hermia). Tancerz wykonał partię przepięknie, z mnogością niuansów interpretacyjnych – bardzo wzbogacił rolę, odgrywając nieśmiałość i żarliwą miłość, był przy tym jak zwykle bardzo elegancji w ruchach. Z Hermią tworzyli bardzo zgraną parę, ale to on zdecydowanie grał pierwsze skrzypce. Koniecznie trzeba też podkreślić świetne występy Wojciecha Ślęzaka w partii Spodka/Osła/Pryama i Adama Myślińskiego jako Fujara/Tysbe. Ślęzak był niezwykle zabawny i bardzo zmysłowy, a nawet lubieżny po przemianie w osła – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje mimo czaru rzuconego przez Puka – ewidentnie mu się to wszystko podobało. Myśliński – młody artysta, który nie tak dawno dołączył do zespołu PBN pokazał klasę tak taneczną, jak i aktorską. Jego „ciamajdowaty” wyraz twarzy przy wykonywaniu karkołomnych ewolucji na pointach i podkreślanie, jak źle się czuje w roli Tysbe to było mistrzostwo świata.
To jednak nie koniec atrakcji dla miłośników tańca. Już dziś w warszawskiej Kinotece odbędzie się premierowy pokaz filmu dokumentalnego o Emilu Wesołowskim, zatytułowanego Zupa na puentach. Więcej informacji o filmie, który pokaże wkrótce TVP Kultura tutaj http://www.zupanapuentach.net/. Natomiast zaraz po Świętach Wielkiej Nocy w Warszawie odbędą się krajowe eliminacje do konkursu Eurowizji dla Młodych Tancerzy. W tym roku to Polska jest gospodarzem konkursu (finał odbędzie się w czerwcu w Gdańsku), więc Telewizja Polska postanowiła nie wyznaczać arbitralnie naszego reprezentanta (jak to było w 2011 roku, kiedy spośród dwóch kandydatur wskazanych przez Ministerstwo Kultury i Instytut Muzyki Tańca wybrano Adama Myślińskiego), ale zorganizować eliminacje. Wśród 12 młodych tancerzy reprezentujących zarówno szkoły baletowe, jak i szkoły i studia tańca współczesnego i hip-hopu, jury złożone z polskich choreografów wybierze reprezentanta do finału. Eliminacje już 7 kwietnia na antenie TVP Kultura. Wszelkie informacje o tegorocznym konkursie Eurowizji (od 2011 roku odbywającego się w nowej formule wyłącznie w kategorii tańca współczesnego) znaleźć można tutaj: http://www.youngdancers.tv/page/gdansk-2013
Wypada jeszcze wspomnieć, że zbliżają się premiery baletowe w Poznaniu (Święto wiosny i Król Edyp) i Szczecinie (wieczór baletowy Odcieni namiętności), ale o tym może następnym razem?