Gala baletowa Polskiego Baletu Narodowego

Gala baletowa Polskiego Baletu Narodowego, która odbyła się wczoraj w Teatrze Wielkim- Operze Narodowej i jednocześnie była transmitowana w Internecie pokazała, (mam nadzieje, że nie tylko mnie, bo mnie o tym przekonywać nie trzeba) potencjał sztuki baletowej jako dziedziny, która także poza premierami, poza codziennym repertuarem może rozgrzewać serca miłośników tańca i nie tylko ich. Czasem właśnie taki galowy występ może do baletu przyciągnąć nowych widzów, którzy zostaną z nim na dłużej. Wielkie więc brawa dla dyrekcji, że wreszcie zdecydowała się na zorganizowanie takiego wieczoru (mogę tylko powtórzyć za wieloma baletomanami – czemu dopiero teraz?) oraz za podjęcie pomysłu transmisji z Internecie – bo, jak widać na profilu Teatru na Facebooku – odzew był duży i radość wielka. Bardzo cieszy zapowiedź dyrektora Krzysztofa Pastora, że takie lub podobne gale odbywać się będą co roku i że następna będzie świętem z okazji 10-lecia PBN jako zespołu wyodrębnionego ze struktur Opery Narodowej. Panie Dyrektorze – mamy to na piśmie… 

Zanim przejdę do analizy występów naszego zespołu, zaproszonych gości i poszczególnych warszawskich solistów, bo było się czemu przyglądać i co analizować – parę gorzkich pigułek do przełknięcia na początek. Trochę rozczarował mnie fakt, że „nasza gala” będzie inna niż wszystkie. Zacny skądinąd pomysł, aby przy tej okazji zaprezentować repertuar PBN, przykrył niemal całkowicie ideę gali. Gale baletowe m.in. dają bowiem zarówno publiczności, jak i solistom do zetknięcia się z arcydziełami sztuki baletowej – dawnej i nowej – z którymi z najróżniejszych powodów nie mogą się stykać na co dzień. Bo zespół jest za mały na wystawianie wielkiej klasyki (ten problem akurat u nas nie wstępuje), ale soliści mogą zatańczyć pas de deux czy wariację z Bajadery, Korsarza, Coppelii czy takiego np. Płomienia Paryża. Bo dany tytuł w całości „się nie sprzeda”, ale jego fragmenty warto pokazać. Bo akurat mamy solistę/solistkę, dla którego dana wariacja zdaje się być stworzona, ale chwilowo nie mamy w planach całego dzieła. Bo jest wreszcie kilka numerów „koncertowych”, które prezentowane są wyłącznie na galach lub konkursach baletowych, stanowiąc niewielką zamkniętą całość – jak wykonane zresztą wczorajszego wieczoru Grand Pas Classique. Tymczasem nasi soliści wystąpili głównie w partiach z naszego warszawskiego repertuaru, obecnego lub teraz niewystawianego, ale pokazywanego w przeciągu ostatnich 9 lat. Choć niemal każdy z baletów, z których owe fragmenty były wzięte uwielbiam, widziałam po wielokroć i chętnie bym znów zobaczyła (szczególnie Tristana), to nie da się ukryć, że były to niemal wyłącznie choreografie Krzysztofa Pastora (poza Chopinianami i Śpiącą królewną), a jedynym fragmentem spoza warszawskiego repertuaru było urocze pas de deux z Satanelii – bardzo gorąco przyjęte przez publiczność, bo jak można się domyślać, właśnie czegoś takiego duża jej część oczekiwała. Z tego też powodu paradoksalnie żal mi kilku punktów wczorajszego wieczora, bo z różnych powodów bardziej straciły niż zyskały zaprezentowane w gali.  Straciły przez zestawienie z nawet gorzej wykonanymi, ale „zauważalnie efektownymi” klasycznymi wariacjami, gdzie nawet niewprawiony widz widzi, że „coś jest trudne”, bo to są powtarzane wielokrotnie skoki, piruety itp. Straciły też przez wyjęcie ich z ich macierzystych spektakli, w których jest czas na zbudowanie atmosfery, napięcia i odpowiedniej gamy uczuć widza, by zalśniły nie techniczną popisowością, ale właśnie poruszeniem uczuć. Tak było (co było dla mnie wielkim zaskoczeniem) z Pożegnaniem z Matyldą z Jeziora łabędziego Pastora. To przepiękny fragment tego baletu, po wszystkich klasycznych popisach, po „czarnym” pas de deux dosłownie wbija widownię w fotele i doprowadza do łez, a tu – nie wybrzmiał, nie zadziałał. Na niektóre wykonania miał też chyba wpływ fakt, że tańczyli je wykonawcy, którzy albo w ogóle nie wykonywali ich jeszcze w spektaklu, albo – jeśli chodzi o duety – z innymi partnerami. Tu widać gołym okiem, że paradoksalnie łatwiej przygotować na galę nowe klasyczne pas de deux złożone ze znanych elementów technicznych, dodać swoje popisowe i zaprezentować się w całym blasku, niż wejść na krótka chwilę w skórę bohatera baletu współczesnego, wczuć się w niuanse choreografii i uchwycić potrzebną ekspresję, aby poruszyć widza, a nie tylko olśnić go wirtuozerią techniczną. Trochę więc z jednej strony (jako znanej „konserwatywnej” baletomance) zabrakło mi tych wirtuozowskich olśnieni, z którymi kojarzy się gale baletowe, z drugiej zaś, nie do końca zastąpiły mi je wzruszenia, jakie powinny wywołać fragmenty dzieł Krzysztofa Pastora.

Co jednak można było podczas gali zobaczyć i co zachwyciło lub nie? Zacznę może od gości, czyli teoretycznie magnesów przyciągających publiczność. Marianela Núñez, gwiazda Royal Ballet w Londynie to prawdziwa dama światowego baletu. W Warszawie pokazała to, co dama powinna pokazać czyli klasę. Choć wybrała na swój występ pas de deux z Don Kichota, czyli jedno z najbardziej popisowych, w którym każde ekwilibrystyczne szaleństwo pasuje i jest na miejscu, to w jej prezentacji nie było żadnej przesadzonej ekwilibrystyki, była za to absolutna kontrola połączona z absolutną swobodą. Marianela w swoim tańcu ma na wszystko czas. Na ustanie w pozie, na zakończenie gestu, na odstawienie nogi, która zawisa w powietrzu, jakby nie była potrzebna właścicielce do utrzymania równowagi. Jest czas na uroczy uśmiech, na dokręcenie każdego obrotu, na takie wyjęcie nogi, że widać perfekcyjnie jej drogę i cel, w którym to robi. Oglądając ją wydaje się, że w każdym momencie jej tańca można jej zrobić zdjęcie, i w każdym będzie wyglądać harmonijnie, elegancko i perfekcyjnie. Jej wariacja Kitri też była raczej elegancka niż kokieteryjna, nie miała szaleńczego tempa, ale była po prostu perfekcyjna. Jej fouetté nie było ekstremalne, nie było co drugie podwójne, ani ze zmianą pozy, ale było tak naturalne i swobodne, że aż niemal niezauważalne! Partnerował jej Osiel Gouneo, Kubańczyk, pierwszy solista baletu w Monachium i choć to obecnie tzw. „gorące nazwisko” światowego baletu, to bardzo żałuję, że jednak nie przyjechał początkowo zapowiadany Vadim Muntagirov. Miałam wrażenie, że Gouneo świetnie się bawi, ale występu absolutnie nie bierze na poważnie, pokazuje: „zobaczcie, co mógłbym zrobić, ale tego nie zrobię…” Czyli odsłonił odrobinę swoich (skądinąd niesamowitych możliwości), ale ich nie wykorzystał, nie zakręcił, nie skoczył, raczej ujął niż dodał popisowości swoim fragmentom pas de deux. Tymczasem na tym polega partia Basilia, żeby trochę tanecznie poszaleć, a już zwłaszcza na gali baletowej. Choć mogę zrozumieć, że gwiazdą miała być Marianela i nie należało jej przyćmić podniebnymi skokami i szpagatami w powietrzu, to Gounero także przyjechał tu w aurze gwiazdora, a z „gwiazdorstwa” pokazał tylko swobodny sposób bycia…

Nie rozczarowała Evelina Godunova, złota medalistka Międzynarodowego Konkursu Artystów Baletu w Moskwie, choć bardziej podobała mi się we fragmencie z Carmen-suity w ciekawej choreografii Milany Komarowej niż jako Giselle. Artystka wydaje się być stworzona do takich pełnych temperamentu ról, ostra i wyrazista w ruchach, o mocnych nogach. Jej Giselle była raczej precyzyjna i zachwycająca techniczną sprawnością i siłą, niż eteryczna. Zadziwiające były jej skoki w wariacji, w których odbijała się z obu nóg jak piłeczka, ale w przeciwieństwie do większości wykonawczyń tej partii, bardzo wolno i wysoko – robiło to niesamowite wrażenie. Częściowo to dobre wrażenie, zwłaszcza w pas de deux z Giselle, psuł niestety jej partner Yevgeniy Khissamutdinov. Trudno nawet określić, czym tak bardzo wpływał na jakość całej prezentacji, bo był po prostu nijaki. Partnerował dobrze, acz bez fajerwerków, natomiast solo był trochę ciężki, mało stylowy, chwilami nie dość precyzyjny w lądowaniach po skoku.

Trudno jednoznacznie ocenić występ włoskiej pary z baletu La Scali. W duecie z baletu Caravaggio w choreografii Mauro Bigonzettiego do opracowania duetu Pur ti miro, pur ti godo z Koronacji Poppei Monteverdiego Nicoletta Manni i Claudio Coviello byli rewelacyjni, czego nie przyćmił nawet upadek solistki (widownia jęknęła jak jeden mąż i podniosła ręce do ust – na szczęście nic poważnego się nie stało). Z ich muskularnych ciał (jeszcze bardziej w doskonałym oświetleniu, jak z płócien Caravaggia) powstawały żyw, pulsujące rzeźby, a płynne partnerowania intrygowały technicznymi rozwiązaniami. Była w tym i namiętność, i poezja, i nuta smutku – wspaniała miniatura! W drugiej części gali Włosi zdecydowali się zaprezentować Grand Pas Classique i przyznam z przykrością, że nie wiem po co. Żadne z nich nie dysponuje, albo przynajmniej nie pokazało w swoim wykonaniu, żadnych szczególnych umiejętności, które predestynowały by ich do tanecznego popisu w tym szalenie trudnym pas. Owszem, wykonani je, przebrnęli, ale zupełnie bez błysku, bez oczarowania żadnym z elementów, które są charakterystyczne dla tej choreografii. Coviello całkiem przyjemnie skacze, ale jego skoki nie mają wysokości ani ballon, z enrechats na zakończenie wariacji było bardzo słabo, natomiast Manni, mimo wspaniałych, przepięknych nóg także nie oczarowała ani fouetté, ani żadną inną ewolucją.

Warszawscy tancerze generalnie zaprezentowali się dobrze i bardzo dobrze, choć nie każdy mógł zabłysnąć, tak jak powinien w wybranym repertuarze. Czasem, jak wyżej wspomniałam, z powodu z byt krótkiego czasu na przygotowanie lub po prostu brak doświadczenia w danej roli. Ze względu na napięty kalendarz w ostatnim miesiącu (duża ilość spektakli i wyjazd części zespołu baletowego z Operą Narodową do Dubaju) przygotowanie gali nie było łatwe, ale teatr jest już z zasady takim miejscem, że pracuje się w określonych warunkach najlepiej jak można. I „show must go on”. Bardzo też żal, że z powodu kontuzji w gali nie mógł wziąć udziału jeden z naszych czołowych solistów Vladimir Yaroshenko, co także wpłynęło zapewne na układ programu wieczoru i nagłe zastępstwa w niektórych duetach.

Galę rozpoczął walc z I aktu Jeziora łabędziego w choreografii Krzysztofa pastora. Zwykle ten fragment przedstawienia zachwyca mnie bez reszty – tym razem nie zachwycił. Niby wszystko było w porządku, ale tylko w porządku, pewnie z powodu zmian w układzie tancerzy w choreografii, bo ci, niektórzy spośród zwykle go wykonujących są akurat na wyjeździe. Szkoda. Swoją szansę wykorzystał Rinaldo Venuti w solowej partii w tej choreografii, która przypisana jest w spektaklu adiutantowi carewicza.

Walca cis-moll z Chopinianów Fokina stylowo i z wdziękiem wykonali Maria Żuk i Maksim Woitiul. Bardzo trudno z marszu wczuć się w subtelną aurę tego duetu do muzyk Chopina, tym gorętsze brawa należą się wykonawcom. Nie miałam okazji widzieć jeszcze Marii Żuk w tym balecie i z przyjemnością podziwiałam jej wykonanie. Artystka pojawiła się na scenie jeszcze we fragmencie choreografii Moving rooms Pastora na zakończenie pierwszej części gali. To jedna z jej najwybitniejszych kreacji w baletach afabularnych, choć akurat w bardzo okrojonym fragmenciku. Maksima Woitiula można było jeszcze podziwiać w finałowym duecie z baletu Tristan Pastora (z Chinarą Alizade) i w solowej Modlitwie z baletu Kurt Weill. Pośmiertny taniec Tristana i Izoldy przypomniał mi, jak bardzo tęsknię za tym baletem, ale i też jak bardzo jest on emocjonalny. Tych emocji szału uniesień, miłości bezkresnej, Wagnerowskiej śmierci miłosnej nie udało się w stu procentach odtworzyć w samym duecie, wydaje mi się, że Chinara Alizade nie do końca weszła i w rolę, i w nastrój, nie wykonywała jednak tego baletu wcześniej. Natomiast w Modlitwie w interpretacji (bo tak chyba należałoby napisać) Maksima Woitiula było absolutne mistrzostwo – połączenie ducha z materią, plastyki ciała z wewnętrzną emanacją uczuć, głębokich przeżyć wewnętrznych ucieleśnionych i przekazanych za pomocą tańca. Czasem niespodziewanie pojawiają się momenty wielkiej sztuki, w których chodzi o coś więcej – to była właśnie taka chwila.

Chinara Alizade zatańczyła jeszcze klasyczne pas de deux ze Śpiącej królewny z Dawidem Trzensimiechem. To błyskotliwe i, jak sam je sobie nazywam, triumfalne pas de deux wypadło zadowalająco, ale nie ekscytująco jak na to zasługuje. Oboje artyści osobno byli świetni. Alizade prawdziwie królewska jako Aurora, piękna i świadoma swego szczęścia kobieta, która prezentuje radość w tańcu, a Trzensimiech – elegancki kawaler, książę Desire. A jednak soliści wydawali się mało zgrani w duetach, pojawiały się nawet takie drobne problemy jak wyczucie odległości między nimi w partnerowaniu, więc w finałowej kodzie np. nie wszystko działało – instynktownie, w tempie, bez udziału świadomości. Natomiast solowe wariacje były bardzo udane i artyści zebrali zasłużone brawa.

W pierwszej połowie gali zobaczyliśmy jeszcze trzy choreografie współczesne: męsko-męski duet z Kurta Weilla, Take me with you Roberta Bondary i wspomniany finałowy fragment Moving rooms. O ile Kurt Weill to niezwykle przedstawienie, swego rodzaju kolaż scen, obrazów, idei i asocjacji związanych z postacią i dziełem bohatera baletu, to sam duet Srebrne jezioro doceniam, zupełnie prywatnie wykrzesać cieplejszych uczuć dla tego fragmentu. Jak zwykle doskonale zatańczyli go Patryk Walczak i Carlos Martín Pérez, obaj są stworzeni do tańczenia tej choreografii. Świetnie, że była okazja, aby znów pokazać miniaturę Roberta Bondary, stworzoną podczas warsztatów Kreacje dla Yuki Ebihary i Kristófa Szabó. Mimo dość skomplikowanych partnerowań, momentów w parterze itp. wydaje się ona jakaś organiczna, wzięta z codziennego życia, naturalna i pełna swobody – pewnie wynika to też z mistrzostwa samych wykonawców. Yuka Ebihara zdaje się nie mieć kości i stawów, a jej skłonność do przekraczania własnych granic dodaje każdemu jej występowi smaku. Za każdym razem zastanawiam się ile jeszcze wychyli się w szpagacie, jak bardzo odchyli się od pionu balansując na czubku pointy i jak niezapomnianą linię w powietrzu dzięki temu stworzy. Jej pozy w takim właśnie wychyleniu odbijają się na siatkówce oka niczym stop-klatki i zostają z widzem na długo. Szkoda więc, że drobiny tej magii zabrakło w Pożegnaniu z Matyldą z Jeziora łabędziego (w duecie z Dawidem Trzesimiechem). Nie chodzi o stronę taneczną, tylko emocjonalną, podczas spektakli bowiem zdaje się, że Ebihara płacze w tej scenie prawdziwymi łzami….

Wspomniałam już, ż e bardzo sympatycznym i pożądanym z punktu widzenia widza gali baletowej są mniej znane, albo rzadziej wystawiane fragmenty. Takim było pas de deux z baletu Satanella (pierwotny tytuł Le Diable amoureux) Petipy do muzyki Cesare Pugniego. Takich rozkosznych „ramotek” nikt już nie wystawia, ale w repertuarze konkursowo-koncertowych zachowują się ich popisowe kawałeczki. Doskonale wpasowali się w klimat kokieteryjno-miłosnego pas de deux Mai Kageyama i Patryk Walczak. Tworzyli po prostu pyszną parę: tak wizualnie, jak i technicznie i wyrazowo – szybcy, skoczni, filuterni. Zasłużony wielki prezent w programie tej gali otrzymał Kristóf Szabó. Wielokrotnie już podkreślałam zalety tego młodego artysty, jego umiejętność wcielania się w różne postaci, ale i wyczucie stylu poszczególnych choreografii i zawsze widoczne na scenie stuprocentowe zaangażowanie. Szabo zatańczył w aż pięciu punktach programu gali – w początkowym walcu, w wymienionej wcześniej choreografii Roberta Bondary, w „swoim” – można powiedzieć – Czardaszu z Jeziora łabędziego, (którego tańczy tak, że nagle w środku baletu o łabędziach serca widowni kradnie anonimowy „oficer węgierski”), energetyczne solo w Moving rooms oraz solówkę w finałowym Bolerze Krzysztofa Pastora. Podobno nadmiar pochwał może albo zepsuć, albo zdopingować do dalszej pracy nad sobą. Mam nadzieję, że to, to że uważam, iż Kristóf prawdziwie wyróżnił się w całej tej gali w sposób naprawdę wyjątkowy, będzie miało wyłącznie pozytywny wpływ na jego dalszą karierę i rozwój.

Trzeba koniecznie dodać, że na zakończenie prawie trzygodzinnej gali z wielką przyjemnością obejrzałam raz jeszcze Bolero, w którym jako para wiodących solistów wystąpili Yuka Ebihara i Dawid Trzensimiech. No i jeszcze słów parę o prowadzeniu wczorajszej gali. Uważam za arcysympatyczny pomysł powierzenie konferansjerki wieczoru Anecie Wirze-Ostaszyk, tancerce PBN, która jako blogerka przyczynia się także do popularyzacji wiedzy o balecie w ogóle i o pracy zespołu Polskiego Baletu Narodowego w szczególności. Rozumiem też, jak wielkie to było wyzwanie dla tancerki, która oprócz tego wraz z kolegami rozpoczynała wieczór tańcząc w walcu i kończyła wykonaniem Bolera. Już za to samo (i za  rozpoczęcie konferansjerki u boku Krzysztofa Pastora zdyszanym jeszcze po walcu głosem) gorące brawa i wyrazy uznania. Był też moment, kiedy jak sama przyznała – Aneta zapomniała trochę zapowiedzi pas de deux z Don Kichota pod wrażeniem, że oto zapowiada samą Marianelę Núñezto było bardzo autentyczne i w jakiś sposób atrakcyjne dla słuchających. Natomiast jest  jedno „ale”.  Sama treść zapowiedzi raziła zbytnimi „samozachwytami” nad kolejnymi wykonawcami i fragmentami dzieł. Koniec końców wyszło tak, że niemal wszystkie prezentowane kawałki są bardzo cenione albo bardzo lubiane, a większość naszych solistów wspaniała, uwielbiana przez publiczność itd. Tymczasem takie samo-zachwalanie przez organizatorów poszczególnych wykonań przed ich prezentacją nie jest w zbyt dobrym guście, ponadto bardzo trudno wyważyć, o kim można powiedzieć, że jest „uwielbiany przez nasza publiczność” i jak to wpłynie na samopoczucie innych, o których się tego nie powie. No i na koniec – chyba sami widzowie gali powinni na podstawie tego, co oglądają wyrobić sobie zdanie na temat poszczególnych baletów, tancerzy itd. Wolałabym raczej coś w rodzaju jednozdaniowego wprowadzenia w temat baletu, z którego fragment zobaczymy, albo jakąś ciekawostkę o nim.

Mimo wyrażonych powyżej zastrzeżeń gala baletowa PBN dnia 23 lutego 2018 roku przechodzi do historii zespołu i mojej prywatnej historii warszawskiego baletomaniaka jako bardzo ważne i udane wydarzenie. Widownia była pełna, i choć nie zawsze wiedziała na co jak reagować, reagowała entuzjastycznie (za moimi plecami pani szeptała do partnera przy Giselle: „nigdy nic takiego nie widziałam!” – nie widziała, bo Giselle nie ma od prawie 30 lat w repertuarze). Transmisja internetowa także została przyjęta z entuzjazmem, aż żałuję, że nie mogłam jednocześnie oglądać na żywo w teatrze i realizacji transmisji Ewy Krasuckiej wraz z dodatkowymi materiałami i wywiadami w przerwie. Liczę więc bardzo, że jak zapowiedział dyrektor PBN za rok spotkamy się na gali z okazji 10-lecia Polskiego Baletu Narodowego, w wieczorowych strojach, przednich humorach i z wielkim oczekiwaniami na kolejne baletowe święto.

 

 

O Katarzyna Gardzina-Kubała

Katarzyna K. Gardzina-Kubała  - Z wykształcenia rusycystka, absolwentka Wydziału Lingwistyki Stosowanej i Filologii Wschodniosłowiańskich na Uniwersytecie Warszawskim (2000) i podyplomowych studiów dziennikarskich na tej samej uczelni (2002), a także Studiów Teorii Tańca na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2005 - absolutorium). Z zamiłowania dziennikarka i krytyk muzyczny oraz baletowy. Pracę rozpoczęła w dziale kultury „Trybuny”, przez wiele lat z przerwami była krytykiem muzycznym „Życia Warszawy”. Współpracowała z większością fachowych polskich czasopism muzycznych, czasopismami teatrów operowych w Warszawie i Poznaniu. Publikuje w programach teatralnych do spektakli baletowych oraz w prasie lokalnej, była gościem programów TVP Kultura, n-Premium i TV Puls, Radia Dla Ciebie i Drugiego Programu Polskiego Radia.

Od wielu lat jest członkiem Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur” oraz administratorem baletowego forum dyskusyjnego balet.pl. Na łamach kwartalnika klubowego „Trubadur” opublikowała ponad 3 tysiące tekstów i wywiadów z artystami opery i baletu. W 2008 roku wraz z gronem krytyków tańca podjęła próbę reaktywacji kwartalnika „Taniec”. Autorka ponad stu książeczek-komentarzy do serii oper, baletów i operetek wydanych w zbiorzeLa Scala. W2010 roku opracowała cykl 25 krótkich felietonów z zakresu historii i teorii tańca w ramach kolekcji „Taniec i balet”, wydanej przez wydawnictwo AGORA i „Gazetę Wyborczą”. OD tego samego roku była stałym współpracownikiem magazynu tanecznego „Place for Dance”.

W roku szkolnym 2007/2008 prowadziła cykl zajęć fakultatywnych wg autorskiego programu „Wiedza o operze i balecie” w VII Liceum Ogólnokształcącym im. Słowackiego w Warszawie, jako edukator operowo-baletowy odwiedziła liczne szkoły podstawowe i gimnazjalne z wykładami o sztuce baletowej. Od kilku lat prowadzi wykłady w LO Słowackiego w Warszawie 'Teatr muzyczny i świat mediów". W roku 2010 wspólnie ze Sławomirem Woźniakiem zrealizowała warsztaty poświęcone baletowi w warszawskim OCH-Teatrze.

W latach 2008-2010 pracowała na stanowisku sekretarza literackiego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Zajmowała się redakcją programów do spektakli operowych i baletowych oraz koncertów, redakcją afiszy i publikacji informacyjnych teatru, pisaniem autorskich tekstów do programów oraz redakcją merytoryczną strony internetowej teatru.

Od 2010 jest stałym współpracownikiem Instytutu Muzyki i Tańca. W ramach współpracy przygotowuje noty biograficzne i materiały informacyjne o polskiej scenie baletowej dla portalu taniecPOLSKA [pl], teksty problemowe oraz realizuje wykłady dla dzieci i młodzieży, popularyzujące sztukę tańca – program „Myśl w ruchu” Instytutu Muzyki i Tańca. W latach 2013-14 była członkiem komisji jurorskiej opiniującej spektakle na Polską Platformę Tańca 2014 w Lublinie.

Jest także współautorką serii książek dla dzieci „Bajki baletowe” (Jezioro łabędzie, Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella) wydawanych przez Studio. Blok. Prowadziła autorski cykl spotkań z artystami opery i baletu O operze przy deserze w klubokawiarni Lokal użytkowy na warszawskiej Starówce oraz w ramach Fundacji "Terpsychora" spotkania z ludźmi tańca i warsztaty dla dzieci w warszawskiej Galerii Apteka Sztuki. Autorka bloga baletowego „Na czubkach palców”. Obecnie współpracuje z Cikanek film. Sp. z o.o. - dystrybutorem na Polskę transmisji i retransmisji operowych, baletowych, teatralnych i wydarzeń kulturalnych do kin.
Ten wpis został opublikowany w kategorii ogólnie o balecie, recenzje i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.