Wczoraj, podczas spotkania z Pawłem Chynowskim w Instytucie Muzyki i Tańca, a może raczej po tym spotkaniu, dopadły mnie wspomnienia, refleksje, a nawet pewna melancholia. Nie ukrywam, że Paweł Chynowski był (i jest) dla mnie „guru”, jeśli chodzi o balet – pracę dla niego, zaangażowanie w jego sprawy, dbałość o rozwój i pozycję tej sztuki w naszym, wciąż nie dość utanecznionym kraju. Kiedy miałam -naście lat (oj, kiedy to było) czytałam Życie Warszawy, ulubiony, codziennie kupowany dziennik mojego Dziadka i tam, z tekstów Pawła Chynowskiego dowiadywałam się różnych rzeczy o balecie – tym naszym, warszawskim, polskim, a czasem i światowym. Już wówczas niejasno marzyłam sobie, że skoro nie mogę być tancerką, to może kiedyś będę takim… „Chynowskim”, ewentualnie „Waldorffem”, bo i on, rzecz jasna, jako publicysta i krytyk piszący o całym życiu muzycznym, był u mnie „na tapecie”. Nie wiedziałam wprawdzie zupełnie, jak się kimś takim zostaje, ale na wszelki wypadek gromadziłam wycinki prasowe o operze i balecie, oglądałam co się dało. Pamiętam, że jako 14-latka potrafiłam w ciągu 10 dni obejrzeć 4 razy Don Kichota w Teatrze Wielkim – ciągnąc na premierę rodziców, potem podczas szkolnego wyjścia z klasą, potem z klasą równoległą (bo były wolne bilety), a czwarty raz to już nie wiem, jakim cudem.
Potem okazało się, że istnieje coś takiego, jak kwartalnik Taniec i jego redaktorem jest Paweł Chynowski. Jak ja czekałam na każdy kolejny numer! Jak dopytywałam się bileterek w teatrze – czy nowy numer już jest, kiedy ma być, czemu jest opóźniony. Prawdziwa gorączka, uzależnienie! Pamiętam, że któryś z ostatnich numerów kupiłam w windzie (!?), jadąc na 3 piętro teatru na spotkanie (oczywiście poświęcone baletowi) z cyklu Opera Viva. To był jeden z najlepszych pomysłów dyrektora Sławomira Pietrasa – a właściwie dwa pomysły – Taniec i spotkania (realizowane zresztą w każdym teatrze operowym, którego był dyrektorem). Ale wrócimy do „tamtych czasów”. Potem odkryłam dla siebie programy do spektakli baletowych – wcześniej czytałam tylko libretto i oglądałam zdjęcia (zresztą to dla zdjęć początkowo kupowało się programy) – niewielki kawałek baletu na obrazku – zdjęcia archiwalne, a czasem i z bieżącego spektaklu, z wizerunkami tancerzy, które gromadziłam niczym fotosy gwiazdorów, w których podkochiwały się koleżanki. Ja kochałam się wtedy w Mirku Gordonie, ówczesnej podporze warszawskiego baletu, wykonawcy m.in. roli Chopina w Muzach Chopina – balecie do libretta… Pawła Chynowskiego.
Potem wszystko potoczyło się samo – wybór studiów był niejasno podyktowany tym, że „to się może przydać” – rusycystyka, bo przecież najlepsi tancerze to Rosjanie, a pół świata baletowego mówi po rosyjsku. A kiedy na studiach zaczęłam pisać do gazet, to… o tym, co mnie pasjonowało, a więc o operze i balecie. No i tak to się zaczęło, dziennikarstwo i teoria tańca to już były nieuniknione następstwa tego, że mogłam pisać i chciałam móc pisać więcej i lepiej, i w mediach ważniejszych, niż tylko biuletyn klubu operowego. A potem… było Życie Warszawy – jakbym chwyciła Pana Boga za nogi. Wprawdzie czasy się zmieniły i nie mogłam wzorem mojego „guru” zostać dziennikarzem ŻW (nawet spłacając pańszczyznę dziennikarską, pisząc nie tylko o tym, co mnie pasjonuje) – już wówczas zaczęło się „niezatrudnianie na etaty”, obietnice, że „może, gdy się coś zwolni.. A potem kop… Nawet nie bardzo żałowałam, bo był to okres, gdy ŻW przestało posiadać dział kultury – no pewnie, po co stołecznemu, opiniotwórczemu niegdyś dziennikowi dział kultury?
Nie pamiętam już, jak i kiedy poznała „mojego guru”, ale z czasem stało się naturalne, że mogę liczyć na ocenę moich wysiłków ze strony Pawła Chynowskiego, wtedy kierownika działu literackiego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. A wreszcie – propozycja współpracy w samym dziale. To była radość! Wczoraj, podczas spotkania bohater wieczoru powiedział, że chyba dopiero teraz – będąc w środku, w balecie, współtworząc jego dokonania, stymulując rozwój, czuje się naprawdę szczęśliwy. Bo krytykując zawsze był rozdarty – piętnował złe decyzje, braki, problemy i zaniedbania, ale samych artystów starał się oceniać życzliwie, bo kibicował im, wspierał ich. Ja, pracując w teatrze, czułam to samo. Nie brakowało mi pisania o tańcu, skoro mogłam na jego rzecz pracować – choćby redagując programy baletowe, będąc gdzieś tam trybikiem, dzięki któremu kurtyna szła w górę (choć oczywiście bez wydawnictw, a nawet bez afiszy, które mozolnie składałam poszła by w górę i tak). Miło jednak było czuć się częścią tej machiny – wspaniałej i potwornej jednocześnie, o czym wie każdy, kto kiedykolwiek pracował w jakimkolwiek teatrze.
Dziś znów skupiam się na popularyzacji baletu, informowaniu o nim, edukowaniu, przybliżaniu, oczywiście, również komentowaniu, choćby tu, na blogu, bo przestrzeni dla baletu w nowoczesnych mediach wciąż mniej i mniej, choć wydawałoby się, że powinno być odwrotnie. Mnogość środków przekazu, telewizji, kanałów tematycznych, czasopism wszelkich profili powinna dawać pole do popisu… Niestety. Pozostaje nam, miłośnikom tej wyjątkowej sztuki, Internet, gdzie nikt nie mówi nam, że to „nikogo nie interesuje”, gdzie oglądalność vel poczytność nie ma znaczenia. Wracając jednak do postaci Pawła Chynowskiego to myślę, że nie byłabym nawet w połowie drogi, jaką przebyłam, gdybym nie miała się na kim wzorować…
PS. Tymczasem dziś Opera Narodowa i Polski Balet Narodowy ogłosił plany na nadchodzący sezon oraz zamierzenia na sezony następne. Jeśli chodzi o balet, to można oniemieć z zaskoczenia i zachwytu. Ashley Page (praca specjalnie dla PBN), Krzysztof Pastor, William Forsythe, Sen nocy letniej, 47 spektakli na dużej scenie, 14 na kameralnej, a w kolejnych sezonach (mam nadzieję, że nic się już nie zmieni: Jezioro łabędzie, Don Kichot, za którym tęskni chyba każdy warszawski baletoman oglądający na scenie Aleksandrę Liashenko, czy Yuke Ebiharę), nowa realizacja Romana i Julii oraz…Zielony stół Joossa! Wypada tylko powtarzać: niech się stanie! Ja dołożyłabym jeszcze tylko wznowienie Córki źle strzeżonej – choćby jako pozycji repertuarowej dla dzieci, lepszej nawet niż Kopciuszek czy Śpiąca królewna.
W tej chwili odnosi się tylko do Pani p.s.
W przyszłym sezonie trzeba będzie odwiedzać stolice częściej niż portfel pozwoli !
Rzeczywiście, plany Baletu Narodowego imponujące: Page, Pastor, Forsythe i „Sen nocy letniej” Neumeiera!!! I ciekawe Dni Sztuki Tańca we wrześniu i listopadzie. A potem, poza klasycznymi hiciorami, widzę też w zapowiedziach inscenizację „Romea i Julię” Pastora, głośną już w Szkocji i Londynie, legendarny „Zielony stół” Joossa, kolejny nowy balet Pastora, ale też rewelacyjną „Mszę polową” Kyliana. Ho, ho, balet warszawski ostrym krokiem wraca do Europy!
Co do „Córki źle strzeżonej” Ashtona – zgadzam się z Panią, że piękna. Też mam słabość i miło wspominam. Ale czy aby na pewno dla dzieci? Owszem, chodziły, ale chyba niezbyt „edukacyjne” są te przypadki rozwydrzonej z lekka córeczki wdowy Simone. Wolałbym chyba jednak najpierw prowadzać swoje dzieciaki na „Kopciuszka” i „Dziadka do orzechów”, a na „Córkę” – jakże urokliwą – też, ale nieco później, może jako nastolatki.
Gościu 2, oczywiście że „Córka” jest dla dzieci i to o wiele bardziej niż taka „Śpiąca królewna” – która w ogóle dla dzieci nie jest, bo wytłumacz tu człowieku małemu dziecku która z tych wszystkich ładnie ubranych pań jest królewną, a potem skąd te wszystkie inne bajki w „Śpiącej królewnie”. No i generalnie akcji nie ma, tylko (nasze, baletomanów, ulubione) taneczne popisy, wariacja za wariacją.
Nie sądzę, aby „Córka” miała w sobie coś nieedukacyjnego, biorąc pod uwagę co obecne dzieci od maleńkości oglądają w telewizji, grach komputerowych i Internecie (co nie znaczy, że nie należny tego ograniczać). W końcu perypetie Lizy to po pierwsze perypetie młodej zakochanej dziewczyny, nie dziecka, a większość dziewcząt woli ładnego ukochanego od wybranego przez rodziców przygłupiego bogacza („Don Kichot ” też nieedukacyjny?), a po drugie każde dziecko ma kłopoty z nazbyt opiekuńczymi lub zbyt srogimi rodzicami. Po trzecie – „Córka” po prostu tętni życiem, akcja i humorem, ma dosłownie kilka numerów czysto tanecznych bez akcji, bo nawet pas de trois Lizy, Colina i Alaina mają elementy akcji, wszystko zaś niemal ma podtekst komiczny, co dzieci wolą od łzawych historii o zakochanych książętach. W „Córce” (podobnie trochę jak w „Kopciuszku”) nawet główni bohaterowie bywają zabawni i robią rzeczy komiczne (Liza marzy o dzieciach co pokazane jest bardzo zabawnie, noszona przez Wdowę Simone wywija w powietrzu nogami, dostaje klapsy), a Colin zostaje w sposób przezabawny przyciśnięty do serca przez Simone. Żywe reakcje dzieci na „Córce” były najlepszym dowodem na to, że to balet dla nich.
„Śpiącej królewny” i „Don Kichota” dzieciakom nie polecałem. Plecałbym raczej nastolatkom i wszystkim dorosłym oczywiście. Choć dzieci też na nie chodzą i… Księżniczkę Aurorę poznają bez trudu, Księcia, Króla, Królową i Wróżki, i uwielbiają wejścia Wróżki Carabosse, a występy bajkowych bohaterów podczas Wesela Aurory wyraźnie je ożywiają, jeśli im się oczywiście jakoś kojarzą z wcześniejszej lektury, czy choćby z telewizora. Oczywiście wiele zależy od ich przygotowania przed spektaklem w domu (jak przed każdym spektaklem teatralnym) i od kultury samych rodziców. Nie można przecież prowadzić dzieci do Teatru Wielkiego jak na plac zabaw, co zdarza się niestety nazbyt często, a raczej jak do świątyni – sztuki. To wymaga jednak pewnej pracy edukacyjnej w domu, choćby minimalnego wysiłku. A wracając do „Córki źle strzeżonej” – no dobrze, przekonała mnie Pani. Ale i tak nie ma to znaczenia dla dzieci warszawskich, skoro tego tytułu na razie nie planują w TW. Jest za to „Dziadek do orzechów”, nowy i bardzo dla dzieci, o którym chyba Pani zapomniała…
Nie, nie zapomniałam o „Dziadku” tylko że on jest taki „nie mój”, że wole marzyć o „Córce” – w końcu rozmawiamy o planach… To by było wznowienie, nie musiało by być specjalnie anonsowane, zwłaszcza ze obecna dyrekcja przyjmuje spojrzenie, że wszystko co PBN lub balet TW-ON ma teoretycznie w repertuarze tylko nie gra… okresowo. Zatem powrót „Córki”jest jak najbardziej możliwy
O ile któraś z minionych dyrekcji teatru nie zlikwidowała dekoracji, zanim jeszcze nastał w Warszawie Krzysztof Pastor… To całkiem prawdopodobne.
E, nie sądzę, na szczęście dyrekcje-niszczarki operowe nie czepiały sie baletu, a „Córka” była grana jeszcze nie tak dawno za dyrekcji …. J. Rybarskiej. Ona tylko „wygnała” z TW-ON wieczór Kyliana, „Córka” zapewne stoi gdzieś bezpiecznie 🙂
Wprawiła mnie Pani w wielką radość końcówką tekstu – na wieść o Don Kichocie bardzo się ucieszyłam! Już od jakiegoś czasu marzyłam, by ten balet pojawił się na naszej scenie i mam nadzieje, że dojdzie do skutku.
A co do przyszłego sezonu – również bardzo mile mnie zaskoczył.
Pozdrawiam.
Pingback: O fotografii baletowej i nie tylko | Na czubkach palców